Autorem artykułu jest pisarz z Globalnego Południa.
Kolonie, kolonizatorzy i planeta, którą kolonizowali, upadają jednocześnie. Jesteśmy świadkami upadków w upadku. Najbardziej znaczący z nich jest w rzeczywistości najbardziej powierzchowny. Kolonia osadnicza na Bliskim Wschodzie upada tak samo, jak Białe imperium kolonialne, a swąd kolonialnej eksploatacji Ziemi powoduje upadek systemu klimatycznego. Dlatego toczona batalia przypomina pojedynek na noże o ciepłe bułeczki na pokładzie tonącego Titanica.
Wszystko się rozpada i wszystko jest ze sobą połączone. Porządek ma jeden kształt, z kolei entropia ma ich wiele.
Kolonia osadnicza na Bliskim Wschodzie jest garnizonem Białego imperium strzegącym stacji benzynowej. Zapomnij o marketingu i podążaj śladem pieniędzy – to jedyny powód, dla którego istnieje. Jej sponsorzy mówią o tym wprost. Chodziło o realizację głównego celu kolonializmu: podzielenie regionu, jego podporządkowanie i przejęcie kontroli nad najważniejszym surowcem naturalnym cywilizacji przemysłowej – ropą naftową.
Czas bliskowschodniej kolonii osadniczej zwyczajnie się kończy. Nie tylko z powodu jej wewnętrznych sprzeczności, lecz także dlatego, że Białe imperium, którego jest integralną częścią, rozsypuje się. Na początku był to cyniczny pomysł imperialnych architektów: w ramach podboju wystawili do walki jedną grupę znienawidzonych przez siebie ludzi przeciwko innej, której nienawidzą jeszcze bardziej. Teraz regionalny ruch oporu cofa ten podbój.
Prawda jest taka, że kolonizacja nigdy się nie zakończyła. Kolonizatorzy zmienili nomenklaturę i kontynuowali kradzież surowców naturalnych i pieniędzy. Afrykańskie złoto nadal zalega w europejskim skarbcu, zaś arabska ropa nadal wyceniana jest w dolarach. Kolonizacja kryje się w zasięgu wzroku – nazywana „rozwojem” lub globalizacją, zarządzana przez międzynarodowe instytucje finansowe i agencje wywiadowcze. Jest niczym innym jak korporacyjną kontrolą nad tzw. zasobami ludzkimi i naturalnymi – tak jak to było za czasów Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej – z flagami powiewającymi dla zachowania pozorów.
Po II wojnie światowej imperialne bazy zmieniły zarządców. Nowi imperialni spadkobiercy wykorzystywali je tak jak dawniej. Dla nas, mieszkańców Brudnego Południa, jest to Białe imperium z inną marką na bucie. Dla deptanej ludzkiej twarzy nie stanowi ona różnicy.
Chociaż kolonizatorzy są socjopatami i psychopatami, to należy pamiętać, że Białe imperium tak naprawdę jest tworem sztucznym. Kolonizacja to proces metaboliczny sztucznych form życia – niszczących planetę cyborgów z ludzkimi komponentami. Holenderska Kompania Wschodnioindyjska była w 1602 roku pierwszą IPO; korporacje przez wieki były prawnie uznawane za sztuczne osoby. Zostały zaprogramowane przez ludzką chciwość do konsumowania wszystkiego dla zysku. Tak było od chwili, gdy spuszczono je z łańcucha.
Kapitał jest rodzajem sztucznej formy życia. Egzystencja w kapitalizmie oznacza podporządkowanie jego panowaniu. Rządy sztucznej inteligencji nie są przyszłością, tylko faktem teraźniejszości. Ludzie mogą czerpać korzyści z procesów metabolicznych tych sztucznych istot, tak jak bakterie jelitowe czerpią korzyści z naszego trawienia. Megamaszyna wydali nawet największego kapitalistę i zastąpi go kimś nowym – kolejną częścią zamienną. Kapitał jest rodzajem, korporacje gatunkiem, a kapitaliści tylko przechodzą przez wnętrzności.
Po eksterminacji autochtonów kapitalistyczna kolonia osadnicza na kontynencie północnoamerykańskim ogłosiła 250 lat temu niepodległość własności. Naród był jedynie masą do wyzyskiwania, tylko właściciele nieruchomości mieli prawo głosu i to oni nadal sprawują władzę. W rzeczywistości rządzi własność, a ludzie są wymienni. To mięsożerne wcielenie kapitału najpierw skonsumowało własny kontynent. Kolonia początkowo nie wikłała się w konflikty zagraniczne, bo jej talerz był pełny.
Aż do II wojny światowej. Wtedy jej zarządcy poczuli smak ropy (i krwi) i uzależnili się. Ich apetyty rosły, aż osiągnęły planetarną wielkość. Będąc w stanie algorytmicznego głodu, zapewnili sobie globalną hegemonię poprzez umowy, zamachy stanu, walutę i wojnę. Kiedy zantagonizowany przez nich sojusznik z czasów II wojny światowej (wschodnie mocarstwo ideologicznych przeciwników zamienione w zimnowojennego wroga) uległ implozji w 1991 roku, nabrali urojonego przekonania, że oto nastał koniec historii i ich całkowita dominacja. Globalny bufet został otwarty! Ale otrzymanie tego, czego się pragnie, bywa przekleństwem. Kolonizacja – czy to szalki Petriego, czy planety – jest ostatecznie bańką, której powiększanie oznacza, że jej pękniecie będzie jeszcze bardziej gwałtowne i głośne.
Jak opisuje to zjawisko aborygeński filozof Tyson Yunkaporta: Cywilizacje to kultury, które tworzą miasta (civitas – łac. miasto; przyp. tłum.); to społeczności, które pożerają wszystko wokoło, a następnie siebie. Możesz nienawidzić kolonizacji i cywilizacji zachodniej, ale prawdopodobnie mieszkasz w mieście. Ja mieszkam. A Yunkaporta mówi, że to też jest haram. Yunkaporta mówi, że głównym problemem jest miasto, a kolonizacja to po prostu globalne megalopolis, wykorzystujące bicze i żagle (dawniej) lub paliwa kopalne i samoloty (dzisiaj). Ogólna zasada jest taka sama i zgodnie z nią jesteśmy skończeni. Pozwolę kontynuować Yunkaporcie:
Miasto to społeczność na skierowanej w górę strzałce czasu, która domaga się ciągłego wzrostu. Wzrost jest motorem miasta – jeśli się zatrzyma, miasto upadnie. Z tego powodu lokalne zasoby są szybko zużywane, ziemie wokół miasta umierają. Fauna i flora zostaje unicestwiona, następnie znika wierzchnia warstwa gleby, a potem woda. To nie przypadek, że ruiny najstarszych cywilizacji świata znajdują się głównie na pustyniach. Wcześniej nie było pustyń. Miasto wmawia sobie, że jest zamkniętym systemem, który musi się rozpadać, aby czas płynął prosto, jednocześnie domagając się wiecznego wzrostu. Oznacza to, że musi przenosić swój rozpad tak długo, jak to możliwe.
Podczas gdy miasto wysysa lokalne zasoby naturalne, kolonia robi to na skalę światową poprzez globalizację. Globalizacja chciwości nie zmniejsza problemu, a jedynie rozciąga go w czasie, aż stanie się nie lokalną, lecz globalną katastrofą. Jak tłumaczy dalej Yunkaporta:
Z tego powodu miasto jest zależne od importu zasobów z połączonych systemów poza jego granicami. Miasto umieszcza siebie w centrum tych systemów i łupi je, aby zasilić swój wzrost, zakłócając przy tym cykle czasu, ziemi, pogody, wody i ekologicznej wymiany między systemami. Wymiana odbywa się teraz tylko w jedną stronę. W tej reakcji materia i energia nadal nie są ani tworzone, ani niszczone; są one kierowane do statycznych usypisk, a nie przepuszczane z powrotem przez systemy i między nimi.
Filozof ma na myśli entropię. Istnieje więcej sposobów na to, by rzeczy były nieuporządkowane niż uporządkowane, a społeczeństwo konsumpcyjne, które ostatecznie nie produkuje niczego poza śmieciami, przyspiesza ten proces. Nie można mieć niekończącego się wzrostu na planecie, której bogactwa nie są nieskończone. To nie jest problem polityczny, tylko czysta fizyka. W pewnym momencie wyczerpują się łatwo dostępne, „tanie” bogactwa naturalne i dławimy się własnymi odpadami. Stało się tak z miastami-państwami, kiedy lokalne środowisko się załamało, i dzieje się tak z dzisiejszym zglobalizowanym społeczeństwem, ponieważ załamuje się system Ziemi. Większa bańka, większy huk.
Szczerze mówiąc, proces ten rozpoczął się, kiedy pojawiła się nadwyżka zboża, która z czasem zyskała boskie atrybuty. Pierwsze apokaliptyczne religie powstały w oparciu o prawdę, że to nie może skończyć się dobrze i nadejdzie dzień rozliczenia. Fałszywe „oświecenie” odseparowało się od niej i postawiło na chciwość. Ten pakt z diabłem dał nam mnóstwo gadżetów – lodówki! kolorowe telewizory! – ale ostatecznie doprowadził nas do zguby.
Kolonizacja stanowiła pierwsze potężne przyspieszenie zjawiska tworzenia miast, o którym mówi Yunkaporta. Był to początek korporacji i idei, iż można (i należy) karmić miasta całymi kontynentami i populacjami. Idea ta nigdy się nie zmieniła, ponieważ nikt jej nie zakwestionował. Najpierw brutalne „cywilizowane” plemiona Europy wykorzystywały energię odnawialną (wiatr i pracę niewolniczą) do przejmowania energii słonecznej z południa. Łupieżcy z posępnej północy podbili nasłonecznioną ziemię i rozpoczęli uprawę/hodowlę. Kiedy odkryli pod ziemią ropę naftową i węgiel, proces niepomiernie zwiększył swoje tempo. Obecnie – pod kierownictwem w Ameryce Północnej – samoloty i kontenery transportowe przenoszą zasoby naturalne w jedną stronę, a bomby i pociski termonuklearne w drugą, aby utrzymać panujący „porządek”. Jest to „import zasobów naturalnych z połączonych systemów znajdujących się poza granicami”, z całym entropicznym długiem, który się z tym wiąże.
Teraz nadszedł moment spłacenia tego długu, a metaboliczny system staje się coraz bardziej „nieuporządkowany” (tak naprawdę jest to kwestia perspektywy), ponieważ stare Białe imperium rozpada się. Jak powiedział Yeats: Rzeczy się rozpadają; centrum nie jest w stanie się utrzymać; Zwyczajna anarchia zostaje wypuszczona na świat. Anarchia nie jest bynajmniej negatywnym słowem. Dla większości świata oznacza to coś zbliżonego do wolności, a przynajmniej wolności do zatracenia siebie bez nadzoru centrum. Kolonizacja popsuła się, lecz zanim została powstrzymana, nieodwracalnie popsuła planetę. Dekolonizacja to dosłownie pyrrusowe zwycięstwo. Planeta, którą znaliśmy, przestaje istnieć. Formujący się bardziej sprawiedliwy świat stopnieje, zanim zdąży okrzepnąć.
Kolonizacja jako wielowiekowy proces globalnego kapitalizmu (tj. przekształcania ziemi i ludzi w kapitał) zaczęła się psuć podczas II wojny światowej, kiedy to naziści mieli czelność skolonizować białych ludzi. Świadoma kolonizacja Europy była końcem cywilizacyjnego cyklu życia, o którym mówił Yunkaporta. Cywilizacje to kultury, które tworzą miasta, społeczności, które konsumują wszystko wokół siebie, a potem siebie. III Rzesza wykonała ruch „a potem siebie”.
To tragiczne zakończenie miało niefortunną kodę, ponieważ członkowie zachodniej elity władzy zasymilowali nazistów i przez kolejne stulecie realizowali swój plan podboju w bardziej wyrafinowany sposób, koncentrując się tradycyjnie na ludziach kolorowych. Będąc zajadłymi antysemitami i rasistami, w dużej mierze oczyścili kontynent europejski z „niepożądanej grupy etnicznej”. W ramach tego cynicznego posunięcia zrzucili przesiedleńców tam, gdzie było to politycznie wygodne – na Bliski Wschód. Zabrali część ludzi ze strefy wojny do strefy wojny nieustającej i nazwali to „pomocą”. W rzeczywistości raczyli się ropą naftową, której pilnowali pokoleniowi poborowi – mięso armatnie – z nowo ustanowionej kolonii osadniczej.
Można to postrzegać jako proces polityczny, lecz ruchy ludzkości są tak naprawdę tylko falami na oceanie. Rzeczywistym procesem jest sztuczne życie wykorzystujące ropę naftową do procesu metabolicznego i przemieszczające ludzi jak bakterie jelitowe. Historie, jakie sobie opowiadamy, są zasadniczo nieistotne. Niewykluczone, że E. coli ma religijne przywiązanie do naszych odbytów. Prawdziwym oceanem pod falami ludzkiej polityki jest biologiczny ruch sztucznych bestii z głębin. Ten biologiczny proces kolonializmu nie różni się niczym od każdej kolonii, która dociera do skraju szalki Petriego. Naszą szalką była jedyna planeta, jaką mamy.
W ciągu ostatniego stulecia kolonializm przejął jednorazowy spadek po wyższych istotach – fotosyntetycznym życiu, które stało się paliwami „kopalnymi” – i roztrwonił go. Setki milionów lat energii słonecznej spalono na przestrzeni dwóch wieków. Młode bożki z krzemu i stali mają władzę nad nami, ale nie kontrolują pogody i ekosystemów. Starzy bogowie słońca, pogody i klimatu nie są zadowoleni z poczynań uzurpatorów. Doświadczamy ich gniewu. Poganie – naukowcy nieudolnie sporządzający notatki – nazywają go „zmianą klimatu”, jakby wzięła się znikąd. Bogowie nie przychodzą na zawołanie, tylko na czas. Godzina ich przybycia właśnie wybiła.
Prorocy i posłańcy, tacy jak Yunkaporta, ostrzegali nas, żebyśmy się opamiętali, porzucili ukochane miasto. Pozostawaliśmy głusi na ich apele przez 3000 lat.
Oglądane „na żywo” ludobójstwo w Ziemi Świętej – centrum apokaliptycznych wierzeń – jest jeszcze jednym znakiem czasów ostatecznych sięgających początków rolnictwa. Białe imperium zapamiętale składa ofiary za ropę. Robi to odruchowo – rzekomo dysponuje oceanem nafty z łupków – ale demon ignoruje rytuał. Polewanie ołtarza krwią kobiet i dzieci niczego nie zmieni. Jesteśmy złapani w cywilizacyjne kleszcze. Trwa wyścig, co zabije nas pierwsze. Opłacalna ekonomicznie i energetycznie ropa jest na wyczerpaniu. Narkomani biją się o ostatnią działkę. Odpady i zanieczyszczenia – konsekwencja zaspakajania narkotycznego głodu – zatruwają i smażą Ziemię na nieprzewidywalne sposoby. W globalnej cywilizacji zespolonej kopalinami wszystko staje się trudniejsze, wszystko ulega obluzowaniu i dezintegracji.
Pożądany, postępujący upadek Białego imperium, które wysysa duszę i bogactwa naturalne, jest zaledwie szczegółem. Kurzem, jaki zamiata historia. Niekończący się wykładniczy wzrost – pomysł, że możemy w nieskończoność podwajać chciwość – był szaleństwem ostatnim. Ciągłe podwajanie czegokolwiek – nawet liczby motyli lub tęcz – nieuchronnie prowadzi do chaosu i ruiny. A my, ludzie cywilizowani, z uporem maniaka podwajaliśmy rzeczy straszne. Do odegrania tej obłąkańczej idei zaangażowaliśmy stworzonych przez siebie bożków z krzemu i stali. Jak napisał Szekspir, „świat jest [ekonomicznym] teatrem, [racjonalnymi] aktorami ludzie”.
To wszystko było farsą, prawda? Nasza (wcielona) chciwość rozlała się po deskach teatru globalizacji. Ostatnia wojna – z prawdopodobną kulminacją termonuklearną – jest „ostatnią sceną, która kończy tę dziwną, burzliwą opowieść”. Sama Matka Ziemia będzie w niej męczennicą. Najlepsze, na co może liczyć jej żyjąca rodzina, to godny pochówek.