Pozostało niewiele czasu

Wywiad NBL z meteorologiem Nickiem Humphrey’em, który od kilku lat analizuje ekstremalne zdarzenia pogodowe w kontekście nagłej zmiany klimatu. Nick jest członkiem Amerykańskiego Towarzystwa Meteorologicznego i stowarzyszenia Pogoda Narodowa USA. Emisja audycji: 11 czerwca 2019 r.

W jednym ze swoich artykułów napisałeś, że wzrost średniej temperatury globalnej o 1°C/2°C prowadzi do potężnych zmian lokalnych i regionalnych. Czy mógłbyś to wyjaśnić?

Skalę zmiany klimatu określa się poprzez pomiary i śledzenie globalnych przeobrażeń atmosferycznych. Jednak tym, co ujawnia rzeczywisty „rozmach” tego planetarnego zjawiska, są poważniejsze jego następstwa obserwowane i rejestrowane na poziomie lokalnym lub regionalnym. Zależą one od lokalizacji – czy dany obszar położony jest w pobliżu oceanu, w głębi kontynentu czy w strefie podbiegunowej. Wzrost średniej temperatury planety o 1°C/2°C przekłada się na gwałtowniejsze i większe skoki temperatury na terenach znajdujących się z dala od wybrzeży. To one doświadczają bardziej skrajnych warunków pogodowych takich jak susze i ulewy. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się aktualnie w Europie środkowej czy w środkowej Ameryce Północnej, gdzie tej wiosny Wielkie Równiny były pod wodą, a latem ubiegłego roku Oklahomę trawiły megapożary. To samo ma miejsce w Australii – tamtejszą wyjątkową suszę przerywają rekordowe opady i powodzie o zasięgu tysięcy kilometrów. Z kolei najszybciej ocieplają się regiony zimne, czego przykładem jest arktyczna amplifikacja, a także redukcja objętości i powierzchni lodu morskiego.

Informowanie o rozwoju sytuacji lokalnej i regionalnej przemawia do wyobraźni ludzi skuteczniej od doniesień o przekraczanych pułapach średniej temperatury Ziemi. Znaczenie mają nie liczby, lecz fakt, że nagła zmiana klimatu niszczy infrastrukturę i uprawy, od których zależy nasza egzystencja.

W Argentynie powodzie właśnie zalały 600 tysięcy hektarów pól uprawnych. Australia musiała po raz pierwszy od niepamiętnych czasów importować pszenicę. Ważne jest, by podkreślić zależność między zanikiem lodu morskiego na biegunie północnym i zaburzonym zachowaniem prądów strumieniowych, które wpływa na spadek produkcji rolnej.

Queensland, Australia [2019 r.]

Rzeczywiście trzeba to rozpatrywać w szerszym kontekście. Mamy do czynienia z serią symptomów fenomenu, którym jest nagła zmiana klimatu. Zapoznałem się z raportami strat w plonach lub wstrzymanych zasiewów m.in. w Stanach Zjednoczonych, rejonach Ameryki Środkowej, Kanady, Afryki Wschodniej, Chin, Indii, Tajlandii, Kambodży, Wietnamu, Australii i Europy. Ich ogólną przyczyną jest oczywiście wzrost temperatury otoczenia. Ale jak wspomniałeś, pionierskie, prowadzone przez dr Jennifer Francis z Uniwersytetu Rutgersa badania nad dynamiką prądów strumieniowych – tzw. fal Rossby’ego – pokazują, że raptowne ogrzanie Arktyki burzy równowagę sił decydujących o charakterze cyrkulacji tych wiatrów. Zaczynają zwalniać i meandrować – fale wydłużają się, dzięki czemu zabierają ze sobą masy ciepłego powietrza z południa, które po wprowadzeniu do Arktyki potęgują jej ocieplenie powodowane przez emisje dwutlenku węgla i metanu. Jednocześnie dochodzi do wyprowadzenia zimna w kierunku południowym, co sprawia, iż Arktyka traci zdolność zachowania bardzo niskich temperatur i chłodzenia średnich szerokości geograficznych. Dlatego w większości lokalizacji poziom słupka rtęci oscyluje znacznie powyżej średniej, a na kilku obszarach jest od niej dużo niższy. Ze względu na swoje ogromne rozmiary fale nie przemieszczają się szybko z zachodu na wschód. W rezultacie określona pogoda utrzymuje się przez długie tygodnie. Przykładowo w maju nad Wielkimi Równinami ciągle wisiały deszczowe chmury, podczas gdy południowy wschód zmagał się z rekordowym ciepłem. Na północnym zachodzie też rozwija się susza. W Albercie szaleją pożary, których dym dociera do Nebraski. Takie skrajności nie zaistniałyby, gdyby ocieplenie nie spowolniło prądów. Identyczne efekty pojawiły się już na biegunie południowym. Od kilku lat lód morski otaczający Antarktydę wycofuje się gwałtowniej niż pak lodowy na Oceanie Arktycznym. Wody Oceanu Południowego ocieplają się. Wiatry prądu strumieniowego nad półkulą południową wytracają prędkość, stąd wielotygodniowe, niespotykane upały i powodzie w Australii, Ameryce Południowej i Afryce Południowej.

Jesteś najuczciwszym ze znanych mi meteorologów. Rzetelnie opisujesz swoje spostrzeżenia. Mówisz wprost o nieliniowości transformacji systemu klimatycznego planety. Nie próbujesz łagodzić dramatyzmu wydarzeń. Inni przedstawiciele twojej profesji usiłują zachować pozory normalności. Niektórzy z nich nie wspominają o antropogenicznym globalnym ociepleniu – przyczynie rosnącej częstotliwości i intensywności klęsk żywiołowych – a nawet je negują.

Za takim stanem rzeczy stoi kilka problemów. Powszechne zdziwienie budzi wiadomość, iż gros meteorologów nie ma nic wspólnego z klimatologią – nie przeszli żadnego szkolenia w tym zakresie. Podczas studiów na Uniwersytecie w Nebrasce byłem na kierunku meteorologiczno-klimatycznym. Drugi człon swojej nazwy profil zawdzięczał przedmiotowi klimatologii fizycznej, który zapoznaje słuchacza ze strukturą systemu ziemskiego, równowagą cieplną planety i szeregiem pokrewnych zagadnień istotnych z punktu widzenia zmiany klimatu. Licencjat z meteorologii wystarczy, by znaleźć zatrudnienie w telewizji. Jeżeli licencjonowany meteorolog przejawia jakiekolwiek zainteresowanie klimatem, zazwyczaj oddaje się lekturze streszczeń raportów Międzyrządowego Zespołu ds. Zmiany Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change – IPCC) błędnie przedstawianych jako najbardziej aktualne zestawienia kluczowych ustaleń naukowych. Niedostatki pożądanej wiedzy nie pozwalają tym osobom na samodzielnie analizowanie najnowszych prac badawczych. W początkowym okresie swojej przygody zawodowej również odwoływałem się do wniosków panelu ONZ.

Tak, niemałą grupę w moim środowisku stanowią sceptycy i denialiści klimatyczni. Decyduje o tym głównie światopogląd – ludzie ci pochodzą z regionów USA zdominowanych przez ideologię konserwatywną. Jak widać nie różnimy się od innych grup społecznych. Szkopuł w tym, że meteorolodzy są „oficerami naukowymi” kanałów TV, którzy cieszą się zaufaniem opinii publicznej. Z ankiety przeprowadzonej kilka lat temu przez Amerykańskie Towarzystwo Meteorologiczne wynika, że około 40% jego członków nie uznaje faktu, iż zmianę klimatu zainicjowali ludzie. Skoro poruszanie kwestii zmiany klimatu jest problematyczne, to omawianie panujących realiów nagłej i wykładniczej zmiany klimatu jest po prostu niemożliwe. Nie ma na nie miejsca. Nie robi tego żaden z moich kolegów i koleżanek po fachu. Być może powodem jest brak czasu na zebranie i przestudiowanie danych, których nie uwzględnił jeszcze IPCC.

Myślę, że chodzi też o zwyczajną uczciwość. W przeciwieństwie do etatowych prognostyków występujących w mediach nie uprawiasz autocenzury. Komunikujesz, jak się sprawy mają. W jednym z wywiadów podkreśliłeś, że nagła zmiana klimatu trwa od lat 80. XX w.

Morze Beringa [2019 r.]

Inni badacze przyznają, że w latach 80. nastąpiło coś, co można porównać z „przesunięciem przełącznika”. Przyspieszyło ocieplenie atmosfery nad kontynentami. Przyspieszyło ocieplenie oceanów i topnienie lodu morskiego w Arktyce. Granica tolerancji cieplnej koralowców została przekroczona i rafy zaczęły blaknąć. Susza zadomowiła się w Amazonii, czemu towarzyszyło wzmożone wylesianie. Wzrosła globalna liczba pożarów lasów. O przekroczeniu punktu krytycznego dowiadujemy się, gdy jego oznaki pojawią się w „lusterku wstecznym”. Następna dramatyczna zmiana zaszła około 2014 r. Każdy kolejny rok należy do pięciu najcieplejszych w historii pomiarów. Mamy więcej susz, więcej „bomb deszczowych”, coraz większe ubytki lodu morskiego w Arktyce i na Antarktydzie. W lutym na morzu Beringa pak ma kondycję właściwą porze majowej. Lód dryfujący na północ od Grenlandii kruszeje w lutym i marcu. Kiedy porównamy okoliczności sprzed mniej więcej czterdziestu lat z trendami obecnymi, zrozumiemy, że ich przebieg kreśli krzywą superwykładniczą. Nowy, raptowny skok zapoczątkował superprzyspieszenie.

Przed kilkoma dekadami ruch ochrony środowiska często przywoływał pojęcie punktów krytycznych. Dzisiaj, kiedy ewidentnie doszło do ich przekroczenia, o czym świadczą przytoczone przez ciebie przykłady oszałamiającego pomnożenia negatywnych efektów, nikt już o nich nie dyskutuje. Czy milczenie zapadło dlatego, że stoimy w obliczu rzeczywistości tak przerażającej, iż wszyscy udają, że nie istnieje? To nie fair wobec młodzieży świata, która ma prawo usłyszeć prawdę.

Przekroczenie punktu krytycznego oznacza, że twoje wysiłki, by temu zapobiec, spełzły na niczym. Niełatwo jest pogodzić się z tą świadomością. Niełatwo jest przyznać, że wprawionego w ruch sprzężenia zwrotnego, które karmi się sobą, nie zatrzymasz. Każdy słusznie przejmuje się skazanymi na spotęgowanie emisjami metanu z podmorskiej zmarzliny Wschodniego Syberyjskiego Szelfu Kontynentalnego. Jeszcze parę lat temu nikt nie przypuszczał – ze mną włącznie – że zmarzlina lądowa będzie stanowić niemal analogiczne zagrożenie. Niestety, jej dezintegracja również weszła w fazę wykładniczą: osunięcia ziemi odsłaniają zlodowacenia, które ulegają rozpadowi i topnieniu na przestrzeni tygodni/miesięcy! Opisy najnowszych obserwacji i badań wprawiają w osłupienie. Nawet w sprzyjających warunkach ocieplenia proces powinien zająć wiele dziesięcioleci. Trudno o bardziej jaskrawą ilustrację zmiany w wydaniu nieliniowym.

Żeglarze dostrzegą tu paralelę z erozją wybrzeża. Osunięcia pozwalają powietrzu i promieniom słońca penetrować permafrost.

Tak. Destrukcja wiecznej zmarzłoci obejmuje wielkie obszary. Nie potrafię znaleźć odpowiedniego przymiotnika, by opisać ogrom niektórych aktywnych sprzężeń zwrotnych. Aktywiści ekologiczni najwyraźniej nawet nie próbują go sobie wyobrazić. Mówimy o ziemi, która była skuta lodem od tysięcy lat. Mówimy o pożarach i śmierci całych lasów i biomów świata. (Pominę bezpośrednie ich wyniszczanie przez deforestację związaną z ekspansją rolnictwa i operacji wydobywczych.) Gdyby ludzie zadali sobie trud i ruszyli wyobraźnią, uzmysłowiliby sobie, że człowiek i jego technologia nie poddadzą tych procesów swojej kontroli. Można im było kiedyś zapobiec jedynie poprzez zrezygnowanie z eksploatacji większości dostępnych zasobów naturalnych.

Nasze społeczeństwo, przeświadczone o tym, że „wszystko jest możliwe i wykonalne”, ubliża tym, którzy ośmielą się przyznać, iż sprzężeń nie da się zatrzymać. Nic więc dziwnego, że są one ignorowane, przemilczane lub bagatelizowane.

Mamy skłonność do wybiegania myślami w przyszłość, kiedy nie chcemy konfrontować się z przeszłością i jej oddziaływaniem na teraźniejszość lub przyszłość. Zespoły eksperckie formułują i udostępniają szczere, ponure oceny. Australijskie Narodowe Centrum Odnowy Klimatu Breakthrough w swoim najnowszym dokumencie ostrzega, że cywilizacja zniknie przed 2050 r. Autorzy nawet nie wzięli pod uwagę dodatnich sprzężeń zwrotnych! „Normalny”, dotychczasowy bieg spraw gwarantuje ten rezultat. Wybrane media nurtu głównego i alternatywne zauważyły publikację, ale nie wywiązała się żadna dyskusja. Nikt nie próbował wysuwać swoich kontrargumentów. Nikt się specjalnie nie przejął. Rodzi się nowa odmiana negacjonizmu klimatycznego. Osoby, które akceptują naukowy konsensus, nie przyjmują do wiadomości tego, że katastrofalne skutki zmiany klimatu są już z nami. Jesteśmy świadkami zjawisk, które według panelu ONZ miały uderzyć dopiero w 2050 i 2100 r. Niebawem zaskoczą nas inne zarezerwowane dla przyszłych pokoleń kataklizmy.

Rolnictwo dostaje w kość na całym świecie. Tymczasem internauci zamieszczają na facebooku posty z baraszkującymi kotami lub pienią się, kiedy emisję ich ulubionego serialu przerywa ostrzeżenie przed nadciągającym tornado, które pozbawi życia lub dobytku mieszkańców sąsiedniej miejscowości. [śmiech] Z równie agresywnymi reakcjami spotyka się każde napomknięcie o zmianie klimatu przy okazji kolejnej z serii rekordowych ulew czy wichur. Naukowcy także pozwalają sobie na żartobliwe komentarze – nie chcą przyznać przed sobą i innymi, że pełny obraz sytuacji jest zatrważający. Nietrudno usprawiedliwić taką postawę. Ja również odcinam się periodycznie od tych informacji, bo sobie z nimi nie radzę.

Huragan Harvey [2017 r.]

Wkrótce negowanie i udawanie nie będzie możliwe. Moment ten jest coraz bliżej. W krajach rozwijających się już nadszedł. Tropiki duszą się, a w pacyficzne wyspy wgryza się ocean. Od paru lat Stany Zjednoczone czują „gniew” nagłej zmiany klimatu. Mnie przekonał o tym huragan Harvey. Żywioł przerósł moje najbardziej odważne wyobrażenia. Teraz jest uznawany za normę. Megapowódź w Australii – norma. Megapowódź na Wielkich Równinach USA – norma. Megapowódź w Iranie – norma. Megapowódź w Paragwaju – norma. Monstrualne tajfuny – norma. Zdarzenia te dzielą dni, tygodnie. W relacjach telewizyjnych nie słyszymy tonu zdradzającego niedowierzanie i grozę. Ludzka zdolność do oswajania niekomfortowej anormalności i postrzegania jej jako nowej normalności jest fascynująca.

Kontynuując wątek huraganu Harvey chciałbym przytoczyć ważną statystykę. Otóż 95% zdewastowanej przezeń infrastruktury przeciwpowodziowej nie doczekało się napraw. Zniszczenia nie są usuwane na bieżąco. Wykładnicza zmiana klimatu dopiero się rozkręca. Branża ubezpieczeń nie pociągnie długo. Myślę, że będzie to pierwszy filar systemu finansowego, który runie pod ciężarem piętrzących się zobowiązań.

Spory procent populacji nie wie, że firmy ubezpieczeniowe mają ubezpieczycieli. A oni swoich. Przejmują ryzyko innych podmiotów i jednocześnie zabezpieczają się przed nim. Gdy nie ma już ekonomicznie uzasadnionego sposobu na ochronię cudzego ryzyka, akceptacja takich okoliczności grozi przegraną wszystkich. Możesz zwinąć interes, podnieść składki lub zaprzestać ubezpieczania osób mieszkających w regionach najbardziej zagrożonych. Powraca scenariusz Dzikiego Zachodu. Najbiedniejszych nie będzie stać na ubezpieczenie i remonty. Ekonomiczna podpora ryzyka przepadnie. Nie ubezpieczysz się od zmiany klimatu. Woda zatapia ziemie uprawne lub wyparowuje z nich. Czytam, że wielu biznesmenów związanych z sektorem rolniczym wyprowadza się z Wielkich Równin – tegoroczny potop uniemożliwia im prowadzenie interesów. Musisz bezzwłocznie decydować, bo nie zarabiasz.

W ubiegłym tygodniu wybrałem się na przejażdżkę. Rozległe połacie gruntów ornych rodzinnej Nebraski zamieniły się w jeziora. Kultywacja wymaga stabilności. Poradzi sobie ze sporadycznymi ekstremami w pogodzie. Od kilku lat trwa huśtawka nagłej zmiany klimatu. W ubiegłym sezonie susza, w bieżącym powódź. Wszystko się kumuluje. Szczupleją zasoby finansowe, produktywność gleb i wola rolników, by nie skapitulować.

Jaką widzisz przyszłość i swoją w niej rolę?

Dokonałem prostej analizy zmiany nieliniowej. Ewolucja upałów, susz, powodzi, pożarów i innych destrukcyjnych zjawisk będzie miała zawrotne tempo. Nie jest wykluczone, że jakaś niewiadoma zdoła je podkręcić. W baku cywilizacji nie ma dość paliwa, by posprzątać po ostatnich bezprecedensowych katastrofach. 60, 70 lat temu uchodziły za niewyobrażalne. Widzę świat, w którym będzie ich 20 razy więcej. Ta abstrakcyjna liczba zamienia ideę jakiejkolwiek adaptacji w absurd. Nikt nie nadąży z odbudową autostrad i mostów. (Kwietniowa powódź w Iranie uszkodziła 36% dróg; przyp. tłum.) Nikt nie uleczy terenów nie nadających się do zasiewów. Megapowodzie – takie jak w Teksasie po przejściu Harvey’a – topią je w zanieczyszczeniach przemysłowych. Tutaj w Nebrasce zostały w ostatnich miesiącach pokryte piaskiem przyniesionym przez wezbrane rzeki. (Milenijne ulewy nawiedzają regiony USA regularnie; przyp. tłum) Nie zapominajmy, że obok niekontrolowanej zmiany klimatu i wymierania planetarnego galopuje nadmierna eksploatacja zasobów wodnych, roślin, zwierząt itd. Lista nie ma końca.

Uważam, że przyszłość będzie krótka. Naszemu gatunkowi pozostało niewiele czasu. Nie wiem, czy parę lat, czy dziesięć. Nawet gdyby cywilizacja zginęła za trzy dekady, to i tak większość z nas nie dożyłaby do 2040 r. Przetrwanie dużej części ludzkości zależy w niemałym stopniu od zaplecza technologicznego, jakie powstało w XX w. Dotyczy to także gospodarek wschodzących. Upadek ekonomiczny pozbawiłby chorych dostępu do leków przedłużających życie. Sam cierpię na astmę.

Moja rola polega na informowaniu ludzi. W tej materii nie mogą liczyć na politycznych liderów i rządy. Muszą wiedzieć, co się dzieje i dlaczego tak szybko.

Pytania zadawali: Kevin Hester i Guy R. McPherson

Oprac. exignorant

Jeśli jest Pani/Pan subskrybentem/stałym czytelnikiem bloga i uznaje moją pracę za wartościową i zasługującą na symboliczne wsparcie, proszę rozważyć możliwość zostania moim Patronem już za 5 zł miesięcznie. Dziękuję.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Klimat, Wymieranie gatunków. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.