Nagła zmiana klimatu w Australii

Australia 2018–2019. Bezprecedensowe upały. Bezprecedensowe powodzie. Bezprecedensowe susze. Bezprecedensowe pomory. Bezprecedensowe pożary.

Od niedowierzania do lęku

Relacja pisarki Charlotte Wood z 6 grudnia 2019 r.

Oto okropna, nowa rutyna życia w śródmieściu Sydney. Wstaję około 7. rano, wąchając powietrze. Nawet przy zamkniętych oknach można czasem poczuć, jak fatalne panują warunki. Teraz nie jestem pewna. Przemierzam pogrążony w ciszy dom, by przez szklane drzwi kuchni spojrzeć na niebo: jest bezchmurne, jasnożółte. Bywa, że światło ma barwę ciemnopomarańczową – tak uderzającą, że zaledwie kilka tygodni temu musiałam utrwalić ją na zdjęciu – lecz teraz odcień jest straszliwie znajomy. Nie otwieram drzwi. I upewniam się dwukrotnie, że każde okno zostało domknięte.

Dzisiaj wychodzę na zewnątrz i biorę (płytki) wdech. Da się wytrzymać. Na naszym maleńkim podwórzu dym nie jest w tej chwili dostrzegalny, ale i tak muszę kilka razy przespacerować się do domu i z powrotem, aby ustalić, czy gorzej jest w pomieszczeniach, czy na podwórku. Odnoszę wrażenie, że na zewnątrz jest trochę lepiej, zatem wypada pootwierać wszystkie okna i drzwi, a następnie nastawić wentylatory sufitowe na tryb maksymalny. Przy odrobinie szczęścia przez najbliższą godzinę zdążymy wprowadzić trochę znośnego powietrza, zanim powróci dym.

Sprawdzam mokre pranie – po kilku dniach czekania w koszu trąci pleśnią. Wkładam je do pralki, by powtórzyć cykl. Może zdołam wysuszyć ubrania na podwórku. Prawdopodobnie nie obejdzie się bez ponownej przepierki. Raczej nie pozbędę się nieprzyjemnej woni.

Dobiega mnie głośne kwilenie ptaków ukrywających się pośród liści eukaliptusów, które rosną za ogrodzeniem – dobry znak. W najgorsze dni panuje upiorna cisza. Ciągle czuję smak dymu w ustach i jego ciężar w płucach. W minionych latach w dużej mierze pozbyłam się symptomów astmy – lek zażywałam maksymalnie dwa razy w miesiącu. Teraz każdego dnia kilkakrotnie sięgam po inhalator. Departament Zdrowia Publicznego alarmuje, by astmatycy nie opuszczali domów, a reszta obywateli w miarę możliwości robiła na „świeżym” powietrzu jak najmniej wdechów i w ogóle nie ćwiczyła. Zdumiewający jest widok ludzi, którzy ignorują tę radę – nie rezygnując ze swojego bokserskiego hobby, beztrosko uderzają się nawzajem przez zawieszoną mgłę. Równie surrealistyczna jest scenka rodzajowa przedstawiająca zadymionych mężczyzn, którzy stoją przed pubem z papierosami w ustach.

Czuję się tak, jakbym nie potrafiła już smakować lub wąchać niczego oprócz dymu. Co dziwne, nawet nie cuchnie jak dym; to cierpki, chemiczny odór moich ubrań, włosów, kanapy i poduszek. Pewnego ranka założyłam czystą sukienkę i przeszłam 300 metrów, jakie dzielą mój dom od centrum handlowego. Apteka, w której zaopatruję się w Ventolin, jest usytuowana z dala od wejścia. Kasjerka zmarszczyła nos. Przyniosła pani ten zapach, powiedziała.

Koleżanka z Blue Mountains odbiera wiadomości od zaniepokojonych przyjaciół z miasta. Jej rodzina mieszka 6 kilometrów od jednego ze 150 pożarów szalejących w całym stanie. Dowiadujemy się, że pożoga zniszczyła 80% parku narodowego wpisanego na listę światowego dziedzictwa. Kiedy z nią rozmawiam, wiatr nie wieje w stronę miasta. To niesamowite, ale niebo nadal jest tam nieskazitelne błękitne. Później otrzymuję SMS-a: Mąż wrócił z pracy. Śmierdzi jak grill.

W jeden z najgorszych dni, opowiada mi przyjaciółka, ulice Manly wypełniał przeszywający dźwięk syren. Wozy strażackie wyjeżdżały do fałszywych zgłoszeń: przez całą dobę w domach i firmach włączały się alarmy przeciwpożarowe. Inna znajoma, ze wschodnich przedmieść, odwiedza codziennie portową plażę, słynącą z krystalicznie czystej wody. Teraz po każdorazowym wyjściu z morza dostrzega, że jej skórę „zdobią” drobiny popiołu.

My mieszkańcy Sydney uczymy się osobliwych symboli i języka. Nasze aplikacje pogodowe pokazują świecące słońce przesłonięte kropkowanymi liniami – dymem. Przyswajamy znaczenie „inwersji temperatury”: ciepłe powietrze blokuje pod sobą zimne i dym. Nasze prognozy pogody zawierają oceny jakości powietrza. Przez ostatni miesiąc wahały się od „złej” do wykraczającej daleko poza „niebezpieczną”. W wiadomościach o pożarach regularnie słyszymy dwa przerażające zwroty: „Szukaj schronienia!” i „Za późno, by wyjść!”.

W centrum ludzie załatwiają swoje sprawy po uprzednim założeniu masek. Rozmowy na Facebooku początkowo traktowały o polowaniu na „zamaskowanych” przechodniów, potem przeszły na porady dotyczące kupna masek, by ostatecznie wyrażać powszechne poczucie rezygnacji, że „i tak nie działają”. Maski mogą jedynie poprawić nastrój, ale nie powstrzymają mikroskopijnych cząstek przed przedostaniem się do płuc (chyba że mają symbol P2 i są idealnie dopasowane do twarzy). Mimo to nie potrafię nie zakrywać ust i nosa, kiedy idę do auta lub domu. Od tygodni nie korzystam z komunikacji miejskiej – ograniczam piesze wycieczki.

Ostrzeżenia o zagrożeniu pożarowym rozszerzono o nową kategorię. Dotychczas niski poziom ryzyka oznaczano na zielono, zaś wyższy na żółto i pomarańczowo. Nowością jest głęboka, wściekła czerwień z czarnymi paskami, która nosi nazwę „katastrofalne”. W pierwszym dniu wydania „katastrofalnego” ostrzeżenia padł na wszystkich blady strach, ponieważ nawet doświadczeni strażacy nigdy nie widzieli czegoś podobnego. Wiatry są całkowicie nieprzewidywalne. Nikt nie wie, co się zdarzy.

Niebo nad stolicą Australii.

Oglądając materiał filmowy – ściany płomieni wyższe od budynków – w osłupieniu unosimy dłonie do ust. Pieniądze wpływają na konto organizacji pomocy doraźnej, ratującej niedźwiadki koala. W miarę upływu dni i tygodni panujący w Sydney nastrój niedowierzania zmienia się w zaraźliwy lęk i rodzaj rozdrażnienia. Jak to? Pożary wciąż trwają? Jesteśmy przyzwyczajeni, że na krótko ogniskujemy swoją niepodzielną uwagę na „tych biednych ludziach” dotkniętych zmianą klimatu, po czym wracamy do normalnego życia. Teraz to my dołączyliśmy do tych biednych ludzi.

W internecie toczą się spory o to, czy narzekanie na dym jest na miejscu. Oczywiście, że nie jest; mamy szczęście, należymy do klasy średniej. Przykładowo stać mnie na cotygodniowy zakup leku Ventolin. Mam czas na trzykrotnie przepranie tych samych rzeczy, aby w końcu pachniały czystością. Charakter mojej pracy nie zmusza mnie do przebywania na zewnątrz i wdychania tego syfu przez cały dzień. Pożary nie zrównały z ziemią śródmieścia Sydney. Nasz dom nie spłonął. Nikt z bliskich nie zginął.

Na miejscu jest uznanie tego stanu za nie do zniesienia. On jest nie do zniesienia.

W ślad za rozdrażnieniem przychodzi cierpliwe, stoickie racjonalizowanie. To dobrze, że dostaliśmy tę lekcję. Coś nam uświadomi. Wkrótce dobiegnie końca. Tak myśleliśmy parę tygodni temu. Lecz cierpliwość została zastąpiona przez ponurą, wzbierającą grozę. Boimy się, że gehenna minie nieprędko. Przypomina to karmę. Przed tym ostrzegali nas naukowcy; błagali przez te wszystkie lata o opamiętanie. Prognozy się ziściły. A będzie jeszcze gorzej.

W naszych telefonach jest aplikacja „Pożary w mojej okolicy”. Korzystając z opcji zoomu, staram się nie wychodzić poza strefę 50 kilometrów. Łatwo można wpaść w panikę. Mnóstwo ikonek ognia. Nakładają się na siebie. Kilka tygodni po aktywacji prawie połowa z nich nadal opatrzona jest komentarzem „Poza kontrolą”. Pomniejszenie obrazu ujawnia egzystencjalny horror rzeczywistego znaczenia tego faktu. Przynosi też uczucie wstydu, że nam mieszczuchom udało się ignorować to, co ludzie w innych regionach kraju znoszą od lat. Robiliśmy to nawet wtedy, gdy pisaliśmy listy, przekazywaliśmy datki i uczestniczyliśmy w protestach przeciwko niedoborom wody, masowym zgonom ryb, burzom pyłowym czy wymieraniu. Zajmowaliśmy się tym wszystkim w naszych umysłach. Dopiero zasypianie i budzenie się z posmakiem popiołu w ustach pozwala ci zrozumieć na fizjologicznym poziomie, czym jest prawdziwy lęk.

Rozmawiam z przyjaciółką-psycholożką z dalekiego zachodu Nowej Południowej Walii. Pożary jeszcze do niej nie dotarły, ale z pewnością zrobił to strach. Jej stół jadalny od tygodni pokryty jest grubą warstwą pyłu. Kiedyś go usunę. Na razie wysiłek nie ma sensu – każdego tygodnia nawiedzają nas dwie lub trzy potężne burze piaskowe, tłumaczy. Kilka tygodni temu wjechała w „zamieć pyłową”. Widoczność na kilka metrów. Była przerażona; nie zatrzymała się w obawie, że za nią jadą inne samochody. Jako obrońcy przyrody ona i jej partner zawsze byli dumni ze swojej nietkniętej roślinności okrywowej. Hordy wygłodniałych kangurów „ogoliły” padoki; teren znaczą teraz fragmenty odsłoniętej ziemi. Deszcz to tylko wspomnienie. Tak powstają pustynie, powiedziała. Jej dwudziestoparoletnie córki postanowiły jakiś czas temu, że nie urodzą dzieci.

Popołudnie najgorszego dnia spędzałam w łóżku. Ciężar miażdżył płuca, a ból zatok był wyjątkowo intensywny. Pomimo lata, o 16. zapadł zmrok. Zaczęłam uszczelniać ręcznikami drzwi wejściowe. Moje pełne gniewu myśli ponownie zwróciły się ku próżni przywódczej, jaka panuje w naszym kraju. Rodzina premiera Morrisona mieszka w Sydney; ten człowiek nie może pozostawić takiej sytuacji bez jakiegokolwiek komentarza. Sprawdziłam jego profile w mediach społecznościowych. Na Instagramie widniały fotografie roześmianego szefa rządu w baseballowej czapce na głowie: uczepiony szczytu drabiny, przyozdabia rodzinny dom migoczącymi lampkami świątecznymi. Bez względu na okoliczności, mówi premier płonącego państwa, duch świąt zawsze stanowi ważną część naszego życia rodzinnego.

Przed parlamentem w Canberze kobieta układa spalone szczątki swojego domu: kawałki blachy, zwęgloną ramę z drewna, powyginany metal, smoliste garnki i patelnie. Na jej transparencie, namalowanym na poczerniałej blasze falistej, widnieje napis: Morrison, twój kryzys klimatyczny zniszczył mój dom. Melindo, to niezbyt świątecznie z twojej strony.

Z powrotem w Marrickville. Nowy świt, godzina 9. Ptaki znowu ucichły. Zapach powrócił. To zadziwiające, jak szybko się pojawia; najpierw czujesz go głęboko w gardle. Jeszcze raz przemierzam dom i zamykam szczelnie wszystkie drzwi i okna.

Druga część wpisu.

Szef straży pożarnej Nowej Południowej Walii (NPW) ostrzegł, że może minąć kilka miesięcy, zanim opanowane zostaną pożary buszu we wschodniej Australii. Tysiące zmęczonych strażaków walczy z nimi od wielu tygodni. Porywiste wiatry zmieniają kierunek płomieni i poszerzają „katastrofalne” fronty ognia w Queensland i północnej części NPW. „Suche pioruny” (wyładowania atmosferyczne, którym nie towarzyszą opady deszczu docierające do powierzchni lądu) wzniecają nowe pożary. Ich rozprzestrzenianiu sprzyjają upały – letnie temperatury w Queensland są obecnie wyższe od średniej nawet o 8°C. Ekstremalna susza obejmuje swoim zasięgiem oba stany.

Mapa pożarów: 21.12.2019.

Pożary buszu w Nowej Południowej Walii i Queensland uwolniły od sierpnia do grudnia 250 milionów ton dwutlenku węgla – prawie połowę całkowitych rocznych emisji gospodarki Australii. Spłonęło już dużo więcej obszarów i domów niż podczas najgorszego sezonu zagrożenia pożarowego w historii. Tymczasem żywioł nie wygasa, powiedział Greg Mullins, były Komisarz Straży Pożarnej i Ratownictwa w Nowej Południowej Walii. Podczas mojej służby byłem świadkiem, jak Australia staje się miejscem coraz bardziej suchym, gorącym i nawiedzanym przez coraz intensywniejsze ekstremalne zjawiska pogodowe, dodał urzędnik.

Pułkownik Bruno Ulliac ma bez mała 40-letnie doświadczenie w zwalczaniu pożarów w Europie i Ameryce Południowej. Jenak nie przygotowało go ono na szok, jakiego doznał, gdy stanął twarzą w twarz z niszczycielską pożogą w Australii. Weteran zeszłorocznych horrorów w Amazonii i na Syberii przybył tu ze swoim zespołem strażaków. Nigdy nie mieliśmy do czynienia z takim pożarem, powiedział SBS News.

Według danych zbieranych i aktualizowanych przez badaczy z Australii Zachodniej w dniu 20 grudnia 2019 r. pożary znajdowały się w pobliżu każdego większego miasta kraju.

Informacja Biura Meteorologii australijskiego stanu Wiktoria z 30 grudnia 2019 r.: pożary są tak ogromne, że generują własną pogodę w postaci potężnych burz (tzw. chmury burzowe – pyrocumulonimbus), które wywołują kolejne pożary.

Nic dziwnego, że środowisko życia zanika w Australii w szalonym tempie: 2019 był najcieplejszym rokiem w historii tego kraju. Rządowe Biuro Meteorologii podało 2 stycznia 2020 r., że średnia temperatura odnotowana w ciągu minionych 12 miesięcy była wyższa od średniej z 1750 r. (początek rewolucji przemysłowej) o ponad 2,5°C!

Wpisy powiązane tematycznie.

Jeśli jest Pani/Pan subskrybentem/stałym czytelnikiem bloga i uznaje moją pracę za wartościową i zasługującą na symboliczne wsparcie, proszę rozważyć możliwość zostania moim Patronem już za 5 zł miesięcznie. Dziękuję.

Tłum. exignorant

Ten wpis został opublikowany w kategorii Klimat, Oblicza upadku. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.