Ocalić, czyli zniszczyć

3 listopada 2018 r. Cristiana Paşca Palmer, sekretarz wykonawczy Konwencji ONZ o Różnorodności Biologicznej, organu odpowiedzialnego za kondycję naturalnych systemów podtrzymujących planetarne życie, powiedziała: Ludzkość może stać się pierwszym gatunkiem, który udokumentuje własne wyginięcie. Utrata różnorodności biologicznej to cichy zabójca. Wpływ zmiany klimatu dostrzegamy na co dzień. Z bioróżnorodnością jest inaczej – kiedy zaczniemy odczuwać jej zanikanie, na ratunek może być za późno.

W ramach Celów Różnorodności Biologicznej Aichi 2011-2020 narody zobowiązały się, że do końca dekady zmniejszą o połowę liczbę pustoszonych siedlisk, zadbają o zrównoważony poziom połowów i powiększą rezerwaty przyrody, aby zajmowały 17% powierzchni lądowej świata. Większość państw nie stworzyła dodatkowych obszarów chronionych, a nieliczne kraje, które to uczyniły, zrezygnowały z zapewnienia im wymaganego nadzoru. Takimi rezerwatami na papierze może pochwalić się m.in w Brazylia i Chiny. Kwestia bioróżnorodności nie widnieje na politycznej liście spraw pilnych. W rozmowach na jej temat uczestniczy garstka przywódców. Podczas prezydentury Baracka Obamy Stany Zjednoczone nawet nie ratyfikowały międzynarodowego traktatu – obok Watykanu są jedynym państwem ONZ, które odmówiło swojego w nim udziału.


Ocalić, czyli zniszczyć

Fragment eseju byłego aktywisty środowiskowego.

Zmiana klimatu wyłączy ludzką megamaszynę. Uprzywilejowani mieszkańcy Globalnej Północy nie przyjmują tego faktu do wiadomości. Nie dopuszczają myśli, że ich egzystencja może zostać odarta z komfortu, zaś cywilizacja ze znaczenia. Dlatego zarówno zwykli ludzie, jak i działacze ochrony środowiska pamiętają głównie o jednym: emisjach węgla. Cała reszta – z zanikającą różnorodnością biologiczną włącznie – znajduje się poza sferą ich aktualnych zainteresowań.

Takie uproszczone postrzeganie konfrontacji człowiek–przyroda prowadzi do oczywistego wniosku: jeśli problemem jest węgiel, wówczas za rozwiązanie posłuży jego eliminacja. Społeczeństwo może dalej robić swoje, tylko powinno zaprzestać wypluwania CO2. Musi tego dokonać błyskawicznie i za pomocą wszelkich dostępnych środków. Wzniesiemy globalną infrastrukturę systemu odpowiednich technologii energetycznych i bezpiecznie wygenerujemy potrzebną nam elektryczność. Nasze światła nigdy nie zgasną. Silnik cywilizacji będzie mógł przyspieszać bez końca. Ale najpierw wyruszymy na planetarne żniwa: zbierzemy światło słoneczne, wiatr, wodę, piasek i metale ziem rzadkich. Nowe, gigantyczne konglomeracje przemysłu wyrosną w strategicznych dla zbiorów miejscach. Tak się składa, że znajdują się tam najmniej zdewastowane obszary planety. Organizacje ekologiczne powstały i istnieją właśnie po to, by je ocalić.

Pustynie, krajobraz najbardziej odporny na podboje, zaleje morze szkła, stali i aluminium – poddadzą się skolonizowaniu przez „parki baterii słonecznych o wielkości małych państw. Góry, wrzosowiska i dzikie wyżyny wylecą w powietrze lub zostaną przebite niekończącymi się rzędami 250-metrowych turbin wiatrowych i przecięte siecią dróg, słupów i linii wysokiego napięcia. W przybrzeżnych strefach umierających oceanów wylądują monstrualne turbiny i generatory energii z fal, które przyozdobią linię brzegową niczym wiktoriańskie naszyjniki. Wielopiętrowe pogłębiarki i koparki będą wydobywały z dna morskiego wyczerpujący się wszędzie piasek i minerały. Zapory przemysłowe zryją i zamulą ujścia rzek. Tereny uprawne, a nawet lasy deszczowe – najbujniejsze siedliska lądowe Ziemi – są już wysoce dochodowymi lokalizacjami plantacji biopaliw, dzięki którym zmotoryzowane masy Europy i Ameryki wlewają do baków wolną od poczucia winy biobenzynę.

Pływająca kopalnia piasku.

Zbiorczy, wyniszczający wpływ tego przedsięwzięcia na różnorodność biologiczną jest czytelny, jednak liczne grono osób wtajemniczonych woli udawać, że go nie widzi. Mamy do czynienia z kontynuacją dyżurnego sposobu prowadzenia interesów – ekspansywną, kolonialną, progresywną narracją człowieczą, pozbawioną jedynie węgla. Nakarmienie gospodarki globalnej ostatnimi prawie-dziewiczymi obszarami Ziemi bez cienia ironii nazywa się „ochroną środowiska”. Wielu moich znajomych uważa tę następną fazę beztroskiej, egoistycznej, napędzanej chorobliwą ambicją destrukcji przyrody za postępową, zrównoważoną i zieloną”. Orędownicy „rozwiązań wielkoskalowych” przekonują, że są one realistyczne, niezbędne i pilne. Co więcej, idą one w parze z naturą ludzką i rynkiem, który stanowi jej wyraz. Nie ma czasu na romantyczne rozczulanie się nad lasami i pagórkami. Trzeba redukować emisje. Cel uświęca środki.

Desperackie pragnienie zrównoważonego rozwoju w rzeczywistości nie jest niczym nowym. Osoby, które zdawały się być po mojej stronie, argumentują agresywnie za industrializacją dzikich terenów w imię ludzkich pragnień. Jakieś proste równanie pozwala im wierzyć, że chodzi o coś innego. Autostrada biegnąca przez dolinę: zły pomysł. Elektrownia wiatrowa lub jądrowa w dolinie: dobry pomysł. Port kontenerowy u ujścia rzeki: zły pomysł. Elektrownia wodna u ujścia rzeki: dobry pomysł. Zrównoważony rozwój, czyli masowa destrukcja bez emitowania węgla. Nazwij rzeczy po imieniu, a zwymyślają cię od luddystów i reakcjonistów stojących na drodze Postępu.

Zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z ekologami pozbawionymi jakiejkolwiek więzi z przyrodą. Dyskutują o koncentracjach dwutlenku węgla mierzonych w częściach na milion, badaniach poddanych recenzji naukowej, odnawialnych technologiach i supersieciach, zielonym wzroście i piętnastej konferencji stron. Organizują kampanie na rzecz Ziemi, lecz próżno w nich szukać prawdziwego, głębokiego przywiązania do nawet najmniejszego jej skrawka.


W badaniu opublikowanym 20 stycznia 2016 r. w Astrobiology astronomowie z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego (ANU) wyjaśnili, że swoją równowagę klimat Ziemi zawdzięcza różnorodności biologicznej. Większość wczesnych środowisk planetarnych jest niestabilna. Ażeby wyprodukować możliwą do zamieszkania planetę, formy życia muszą regulować emisje gazów cieplarnianych, takich jak woda i dwutlenek węgla, celem utrzymania stabilnej temperatury powierzchni, powiedział Aditya Chopra, główny autor pracy. Na Ziemi zdążył wyewoluować swoisty superorganizm, który w porę ustabilizował atmosferę – planeta nie przeobraziła się w piekielną cieplarnię (Wenus) lub zamrożone pustkowie (Mars). Niszcząc bioróżnorodność, cywilizacja przemysłowa nieodwracalnie zaburzyła funkcjonowanie delikatnej biosfery.


Badanie zamieszczone 1 marca 2016 r. w Proceedings of National Academy of Sciences wykazało, że na Ziemi nie pozostał już praktycznie żaden krajobraz, którego jeszcze nie zdołał zmienić człowiek cywilizowany. Naukowcy potwierdzili w ten sposób koniec autentycznej przyrody.


Raport Międzyrządowej Platformy Naukowo-Politycznej ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcjonowania Ekosystemów (IPBES) ustalił w 2018 r., że ponad 75% obszarów lądowych Ziemi zostało w znacznym stopniu zdegradowanych. Autorzy prognozują, że trend utraty naturalnych siedlisk w nieodległej przyszłości doprowadzi do migracji setek milionów ludzi, ponieważ w wielu lokalizacjach nastąpi załamanie produkcji żywności.


W lutym 2019 r. Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) przedstawiła wynik swojego pierwszego badania roślin, zwierząt i mikroorganizmów, dzięki którym na nasze stoły trafia jedzenie. W podsumowaniu autorzy alarmują, że cywilizacja globalna traci zdolność do produkowania żywności, ponieważ niszczy różnorodność biologiczną. Naukowcy podzielili się dowodami potwierdzającymi, że naturalne systemy, od których zależy ludzka dieta, ulegają degradacji i słabną na całym świecie, ponieważ gospodarstwa rolne, miasta i fabryki pożerają ziemię i pompują chemikalia. Przemysłowa działalność rolnicza, która zabija ponad 80% bioróżnorodności i pochłania 85% wody (lasy są wycinane, a bagna osuszane pod uprawy wymagające intensywnej irygacji), będzie kontynuowana do chwili, aż nastąpi upadek ekosystemów wywołany zanikiem różnorodności biologicznej lub nagłą zmianą klimatu.


Analiza opublikowana w lutym 2011 r. w Climatic Change wykazała, że zgodnie z prawami termodynamiki cywilizacja przemysłowa nieustającego wzrostu gospodarczego jest silnikiem cieplnym. Emisje CO2 będą przyspieszać, gdyż systemowe zużycie energii jest dzisiaj rezultatem przeszłej produktywności gospodarczej społeczeństwa. W 2018 r. ustanowiły spodziewany rekord – wzrosły o 2,7%.

Wpisy powiązane tematycznie.


Jeśli jest Pani/Pan subskrybentem/stałym czytelnikiem bloga i uważa, że moja praca zasługuje na symboliczne wsparcie, proszę rozważyć możliwość zostania moim Patronem już za 5 zł miesięcznie. Dziękuję.

Oprac. exignorant

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wymieranie gatunków. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.