Wiara religijna

Autor: Karol Darwin

Fragment autobiografii

Podczas tych dwóch lat wiele myślałem na temat religii. Na pokładzie “Beagle’a” byłem bardzo ortodoksyjny i pamiętam, kiedy za cytowanie Biblii jako niepodważalnego autorytetu w pewnej kwestii moralnej wyśmiało mnie kilku oficerów (także ortodoksyjnych). Podejrzewam, że rozbawiła ich oryginalność sporu. Ale stopniowo zrozumiałem, że Stary Testament począwszy od swojej ostentacyjnie fałszywej historii świata, poprzez Wieżę Babel, symboliczne tęcze etc., aż po przypisywanie Bogu uczuć mściwego tyrana, nie jest bardziej wiarygodny, niż święte księgi Hindusów, czy wierzenia jakiegokolwiek barbarzyńcy. Przed moim umysłem stanęło pytanie i nie pozwoliło się  przegnać: gdyby Bóg miał teraz przekazać swoje objawienie Hindusom pozwoliłby na to, by było ono połączone z wiarą w Wisznu, Siwę etc., podobnie jak Chrześcijaństwo jest połączone ze Starym Testamentem? Wydaje mi się to całkowicie nieprawdopodobne.

Wnioskując dalej, że jednoznaczny dowód jest niezbędny, by trzeźwo myślący człowiek uwierzył w cuda, na których opiera się chrześcijaństwo, — że im więcej wiemy na temat niezmiennych praw przyrody, tym bardziej niedorzeczne stają się cuda, — że ludzie w owych czasach byli przepełnieni ignorancją i łatwowiernością w stopniu dla nas niepojętym, — że nie ma dowodu na to, że Ewangelie zostały spisane równolegle z zachodzącymi zdarzeniami, — że różnią się one w wielu kluczowych szczegółach, zbyt istotnych by w moim odczuciu można je było uznać za typowe nieścisłości relacji naocznych świadków, — poprzez wiele podobnych refleksji, którym nie przypisuję w najmniejszym stopniu szczególnej odkrywczości czy wartości, poza wpływem jaki na mnie wywarły, stopniowo doszedłem do dyskwalifikacji Chrześcijaństwa jako boskiego objawienia. Fakt iż wiele religii rozprzestrzeniło się na rozległych obszarach Ziemi niczym gwałtowny pożar miał na mnie pewien wpływ. Jakkolwiek piękna jest moralność Nowego Testamentu, nie sposób zaprzeczyć, że jej perfekcja zależy po części od podanych przez nas interpretacji metafor i alegorii.

Ale byłem wyjątkowo nieskłonny do odejścia od wiary; — jestem tego pewien bowiem pamiętam wyraźnie jak często imaginowałem, że istnieją gdzieś ślady korespondencji pomiędzy poczciwymi Rzymianami i odkryte zostaną manuskrypty w Pompejach lub gdzie indziej, które potwierdzą w zadziwiający sposób wszystko, co spisano w Ewangeliach. Lecz z czasem, dzięki uwolnionym możliwościom mojej wyobraźni, było mi coraz trudniej wymyślać dowody, które byłyby dostatecznie przekonujące.  Tak więc niewiara ogarniała mnie w tempie bardzo wolnym, ale ostatecznie stała się kompletna. Tempo było tak powolne, że nie odczuwałem zmartwienia i od tamtej pory nigdy nie wątpiłem nawet przez sekundę, że moja konkluzja jest słuszna. Trudno mi zrozumieć dlaczego ktoś może pragnąć, by Chrześcijaństwo było prawdą; gdyby nią było czytelny język tekstu wskazuje, że ludzie, którzy nie wierzą, a zaliczałby się do nich mój Ojciec, Brat i prawie wszyscy moi przyjaciele, będą potępieni na wieki.

Jest to nikczemna doktryna.

Mimo iż nad istnieniem osobowego Boga nie zastanawiałem się zbyt często zanim nie nastał późniejszy okres mojego życia, przedłożę tutaj ogólne konkluzje do jakich doszedłem. Stary argument o inteligentnie zaprojektowanej przyrodzie, wysunięty przez Paley’a, który poprzednio zdawał mi się tak przekonywający, jest chybiony, teraz kiedy odkryte zostało prawo selekcji naturalnej. Nie możemy już utrzymywać, że przykładowo piękne umocowanie muszli małży musiało być wykonane przez inteligentną istotę podobnie jak zawias w drzwiach. W różnorodności organicznych istot oraz procesie selekcji naturalnej jest tyle projektowania ile w kierunku, w którym wieje wiatr. Wszystko w przyrodzie podlega stałym prawom. Jednakże poruszyłem to zagadnienie w zakończeniu swojej książki „Variation of Domestic Animals and Plantsi argument jaki przedstawiłem, o ile mi wiadomo, nie doczekał się repliki.

Jednakże mijając nieskończenie piękne przykłady adaptacji z którymi się stykamy, można by zapytać o wyjaśnienie generalnie korzystnego porządku świata. Niektórzy pisarze pozostają  w istocie pod tak dużym wrażeniem miary cierpienia na świecie, że nie są pewni, przyglądając się wszystkim czującym stworzeniom, czy przeważa niedola, czy szczęście – czy świat jako całość jest dobry, czy zły.  Według mojego przeświadczenia szczęście zdecydowanie dominuje, chociaż byłoby trudno tego dowieść. Gdyby tę konkluzję uznać za prawdziwą, harmonizuje ona bardzo dobrze z efektami, których możemy oczekiwać od selekcji naturalnej. Gdyby wszyscy przedstawiciele gatunków zwyczajowo doświadczali cierpienia w stopniu krańcowym zaprzestaliby prokreacji; nie mamy powodu, by sądzić iż podobna sytuacja często, lub kiedykolwiek, miała miejsce. Co więcej, szereg innych względów prowadzi do wniosku, iż ogólnie wszystkie czujące istoty rozwinęły się, by doznawać szczęścia.

Każdy kto wierzy, podobnie jak ja, że wszystkie cielesne i mentalne organy (z wyjątkiem tych, które nie są ani pożyteczne, ani niepożyteczne dla posiadacza) wszystkich istot rozwijają się poprzez selekcję naturalną, w powiązaniu z użytecznością czy nawykiem, przyznają, że te organy ukształtowały się, aby ich właściciele mogli skutecznie konkurować z innymi istotami i w konsekwencji zwiększać swoją liczebność.  Zwierzę może obrać kierunek działania, który jest najbardziej korzystny dla swojego gatunku, poprzez cierpienie takie jak ból, łaknienie i strach, — lub poprzez przyjemność taką jak jedzenie i picie, prokreacja, lub poprzez połączenie obu sposobów, jak to ma miejsce w przypadku zdobywania pożywienia. Lecz ból, czy cierpienie, w jakiejkolwiek postaci, jeżeli trwa długo powoduje depresję i osłabia siłę działania; jednakże jest odpowiednio przystosowanym do tego, by umożliwić istotom ochronę przed wielkim lub nagłym złem.  Z drugiej strony przyjemne doznania mogą być kontynuowane bez depresyjnego skutku; wręcz przeciwnie – stymulują system, by wzmóc działanie. W związku z tym stało się tak, że większość lub wszystkie czujące istoty ewoluowały poprzez dobór naturalny w taki sposób, iż  przyjemne doznania służą im za nawykowe wskazówki. Dostrzegamy to w przyjemności wynikającej z wysiłku, czasami w przyjemności dużego wysiłku ciała i umysłu, — w przyjemności spożywania codziennych posiłków, i zwłaszcza w przyjemności czerpanej ze stosunków towarzyskich i rodzinnej miłości. Suma podobnych przyjemności, które są nawykowe lub powracają często, zapewnia większości organizmów, w co nie wątpię w najmniejszym stopniu, przewagę szczęścia nad niedolą, chociaż  wiele z nich okazjonalnie cierpi wielce. Takie cierpienie jest zupełnie zgodne z przekonaniem o zasadzie selekcji naturalnej, która w swoim działaniu nie jest idealna, ale zmierza do tego, by każdy gatunek był możliwe najskuteczniejszy w batalii o życie pośród innych gatunków, we wspaniale złożonych i zmieniających się warunknach.

Tego, że na świecie jest wiele cierpienia nikt nie kwestionuje. Niektórzy podjęli próbę wyjaśnienia tego faktu w odniesieniu do człowieka poprzez przypuszczenie, iż służy ono moralnej poprawie. Jednakże liczba ludzi na świecie jest niczym w porównaniu z ilością innych czujących istot, a te często cierpią wielce bez jakiejkolwiek moralnej poprawy. Byt tak potężny i pełen mądrości jak Bóg, który miał stworzyć wszechświat, jest dla naszych ograniczonych umysłów wszechmogący i wszechwiedzący, i w swoim rozumowaniu buntujemy się przeciwko przypuszczeniu, że jego łaska nie jest nieograniczona, bowiem jaka korzyść może płynąć z cierpienia milionów niższych zwierząt przez niemalże nieskończony czas? Ten dawny argument wyrastający z obecności cierpienia skierowany przeciwko istnieniu inteligentnej praprzyczyny w moim odczuciu jest mocny; jak nadmieniłem przed chwilą obecność ogromu cierpienia pozostaje w zgodzie z poglądem, że wszystkie organiczne istoty rozwinęły się poprzez zmienność i selekcję naturalną.

W obecnej dobie najpowszechniejszy argument na istnienie inteligentnego Boga płynie z głębokiego, wewnętrznego przekonania i uczuć, których doświadcza większość osób. Jednakowoż nie sposób wątpić, że Hindusi, Mahometanie i inni mogą argumentować w ten sam sposób i z jednakową siłą za istnieniem jednego Boga, wielu Bogów, lub jak w przypadku Buddystów żadnego Boga. Jest wiele barbarzyńskich plemion o których nie można po prawdzie  powiedzieć, że wierzą w coś, co my określamy mianem Boga: ale w rzeczy samej wierzą w duchy lub mary, i możliwym jest wyjaśnienie, jak wykazali to Tyler i Herbert Spencer, w jakich okolicznościach, w jaki sposób, taka wiara powstaje.

Dawniej, poprzez uczucia do których właśnie nawiązałem, (aczkolwiek nie sądzę, by religijny sentyment był we mnie mocno rozwinięty), nabyłem niewzruszonego przekonania o istnieniu Boga i nieśmiertelnej duszy. Stojąc w sercu majestatycznej potęgi brazylijskiego lasu w swoim dzienniku napisałem: “Niemożliwym jest oddanie w pełni wyższych uczuć zachwytu, admiracji i oddania, które wypełniają i sublimują umysł.” Dobrze pamiętam swoje przekonanie o tym, że w człowieku drzemie więcej, niż tylko oddech jego ciała. Jednakże teraz najbardziej imponująca sceneria nie sprowokowałaby w moim umyśle podobnych przekonań i uczuć. Można faktycznie stwierdzić, że przypominam człowieka, który stał się daltonistą, i powszechne przekonanie ludzi o istnieniu czerwieni sprawia, że moja aktualna utrata percepcji nie ma żadnej wartości jako dowód. Podobny argument byłby przekonujący, gdyby wszyscy ludzie wszystkich ras mieli identyczne wewnętrzne przekonanie o istnieniu Boga; ale wiemy, że realia dalece odbiegają od takiego stanu rzeczy.  Dlatego też nie mogę przypisać wewnętrznym przekonaniom i uczuciom wagi dowodu na to, co naprawdę istnieje. Stan umysłu jaki drzewiej wywoływała we mnie majestatyczna sceneria, który był blisko połączony z wiarą w Boga, nie różnił się zasadniczo od tego, co często nazywa się uczuciem wzniosłości; i jakkolwiek trudną do wyjaśnienia może być geneza tego wrażenia, nie może być wysuwane jako argument na istnienie Boga, podobnie jak silne choć trudne do zdefiniowania uczucia wzniecone przez muzykę.

W odniesieniu do nieśmiertelności nic nie demonstruje dobitniej jak silna i niemalże instynktowna jest wiara w to pojęcie, niż przypadek poglądu utrzymywanego przez znakomitą większość fizyków mówiącego o tym, że słońce i planety z czasem staną się zbyt zimne by podtrzymać życie, chyba że jakieś potężne ciało uderzy w naszą gwiazdę i spowoduje jej nowe narodziny. Kiedy jest się przeświadczonym, podobnie jak ja, o tym, że w odległej przyszłości człowiek będzie doskonalszą istotą, niż obecnie, nieznośną jest myśl, że skazany on jest, podobnie jak i pozostałe czujące istoty, na całkowite unicestwienie po tak długim, niespiesznym rozwoju. Z perspektywy tych, którzy w pełni uznają nieśmiertelność ludzkiej duszy, destrukcja naszego świata nie będzie już wydawać się tak straszną.

Inne źródło przekonania w istnienie Boga związane z rozumem a nie uczuciami uderza mnie jako posiadające większy sens. Wybija ono z krańcowej trudności, czy raczej niemożności wyobrażenia sobie tego nieskończonego i wspaniałego wszechświata, wraz z człowiekiem i jego zdolnością patrzenia daleko wstecz i daleko w przyszłość, jako rezultatu ślepego przypadku lub konieczności. Kiedy oddaję się takiej refleksji czuję się zmuszony do spojrzenia na praprzyczynę jako wyposażoną w inteligentny umysł w pewnym stopniu analogiczny z człowieczym; i zasługuję tym samym na miano teisty.

Ta konkluzja była mocno zakorzeniona w moim umyśle, o ile dobrze pamiętam, kiedy napisałem “O powstawaniu gatunków”; i od tamtego czasu bardzo stopniowo, z wieloma fluktuacjami stawała się słabsza. Pojawia się wątpliwość – czy umysłowi człowieka, który w moim przekonaniu rozwinął się od stadium wyjściowego rozumu posiadanego przez najniższe zwierzę,  można zaufać kiedy wyciąga takie wybujałe wnioski? Czy nie mogą być one rezultatem związku pomiędzy przyczyną i skutkiem, który uderza nas jako konieczny, ale najprawdopodobniej zależy najzwyczajniej od odziedziczonego doświadczenia? Poza tym nie wolno nam przeoczyć prawdopodobieństwa, iż ciągłe zakorzenianie wiary w Boga w umysły dzieci rodzi tak silny i potencjalnie dziedziczny efekt w ich niezupełnie rozwiniętych mózgach, że byłoby dla nich tak samo trudnym odrzucenie wiary w Boga, podobnie jak dla małpy odrzucenie instynktownej nienawiści i strachu przed wężem.

Nie mogę udawać, że rzucam jakiekolwiek światło na tak niejasne problemy. Tajemnica początku wszechrzeczy pozostaje dla nas nierozwiązaną; i osobiście muszę zadowolić się  światopoglądem agnostyka.

Człowiek, który nie posiada niewzruszonej i zawsze obecnej wiary w istnienie osobowego Boga lub w przyszłą, pośmiertną egzystencję znaczoną zadośćuczynieniem i nagrodą, za życiową zasadę, przynajmniej z mojego punktu widzenia, może przyjąć podążanie za tymi impulsami i instynktami, które są najsilniejsze lub które z jego perspektywy zdają się być najlepsze. Pies postępuje w ten sposób, ale czyni to ślepo. Człowiek natomiast spogląda wprzód i wstecz oraz porównuje różnorodne uczucia, pragnienia i wspomnienia. Dowiaduje się wówczas, zgodnie z werdyktem wszystkich najmędrszych ludzi, że największą satysfakcję czerpie się z podążania za określonymi bodźcami, mianowicie instynktami społecznymi. Jeżeli działa dla dobra innych zyska aprobatę otoczenia i zaskarbi sobie miłość tych, z którymi dzieli życie; i ta ostatnia korzyść jest na tej ziemi bez wątpienia największą przyjemnością. Stopniowo nieznośnym stanie się dlań uleganie zmysłowym namiętnościom a nie impulsom wyższym, które przechodząc w nawyk można uznać niemalże za instynktowne. Jego rozsądek może mu okazjonalnie podpowiadać, by postępował wbrew mniemaniu innych, których akceptacji wówczas nie uzyska; ale mimo to będzie miał solidną satysfakcję wiedząc, że podążał za najgłębszym wewnętrznym wskazaniem lub sumieniem. Jeżeli chodzi o mnie wierzę, że postępowałem i postępuję słusznie nieodmiennie interesując się nauką i poświęcając jej swoje życie. Nie czuję żalu z powodu popełnienia jakiegoś ciężkiego grzechu, ale często żałuję, że nie wyrządziłem bezpośrednio więcej dobra swoim pobratymcom. Moją jedyną i lichą wymówką jest bardzo krucha kondycja zdrowotna i specyfika mojego umysłu, który mocno utrudnia mi zwrócenie się od jednego tematu lub zajęcia do innego. Potrafię sobie wyobrazić własne spełnienie w oddaniu całego życia filantropii, lecz nie jego części; byłby to znacznie lepszy kierunek postępowania.

Nic nie uchodzi za bardziej niezwykłe niż rozpowszechnienie sceptycyzmu i racjonalizmu podczas drugiej połowy mojego życia. Przed zaręczynami mój ociec doradził mi, bym roztropnie ukrywał swoje wątpliwości, gdyż, jak mówił, znana mu była powodowana tym problemem wielka niedola małżonków. Wszystko układało się względnie dobrze dopóki mąż lub żona nie podupadli na zdrowiu; później niektóre kobiety cierpiały powątpiewając w zbawienie swoich mężów, tym samym potęgując ich cierpienie. Ojciec mój dodał, że w swoim całym życiu znał tylko trzy kobiety, które były sceptykami, a należy pamiętać, że utrzymywał kontakty z mnogością osób i posiadał niebywałą zdolność zdobywania sobie zaufania. Kiedy zapytałem go, które to były kobiety, musiał z szacunkiem przyznać w odniesieniu do jednej z nich, swojej szwagierki Kitty Wedgwood, że nie miał niezaprzeczalnego dowodu, jedynie subtelne oznaki wsparte przekonaniem iż tak błyskotliwa, rozsądna kobieta nie mogła być wierzącą. Obecnie, przy swoich ograniczonych relacjach towarzyskich, poznałem paręnaście zamężnych pań, które wierzą w niewiele więcej niż ich mężowie. Mój ojciec zwykł przywoływać niemożliwy do skomentowania argument, którym starsza dama, pani Barlow, podejrzewając go o nieortodoksyjność,  miała nadzieję go nawrócić: — „Doktorze, wiem, że cukier jest słodki i wiem, że mój wybawiciel żyje.”

Tłumaczenie: exignorant

Kontakt: exignorant@op.pl

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.