Głównie dzięki łutowi szczęścia świat uniknął do tej pory nuklearnego holokaustu. Fizycy atomowi alarmują, że cywilizacja przemysłowa nigdy nie była tak bliska jądrowej autodestrukcji, jak obecnie.
W dokumentach Departamentu Obrony USA czytamy, że w przypadku zaistnienia „czarnego scenariusza” nagłej zmiany klimatu należy oczekiwać, iż państwa wykorzystają broń nuklearną w ostatniej batalii o dostęp do szczuplejących zasobów żywnościowych, wodnych i energetycznych, a także przeciwko milionom uchodźców pozbawionych swojego środowiska życia przez klęski żywiołowe.
Międzyrządowa Platforma Naukowo-Polityczna ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemu (IPBES) oraz Międzyrządowy Zespół ds. Zmiany Klimatu (IPCC) zwyczajnie nie mogą uznać faktu, że upadek biosfery jest nieodwracalny i przebiega gwałtowniej od najbardziej „pesymistycznych” prognoz.
Aktywne dodatnie sprzężenia zwrotne klimatu ocieplają Ziemię „szybciej, niż się spodziewano”. W nieoficjalnych rozmowach padają już sugestie, że tylko „nuklearna zima” zdołałaby tymczasowo zamrozić ten proces. Nowe badania rzucają jaśniejsze niż kiedykolwiek światło na nieuniknione następstwa tej apokaliptycznej „geoinżynierii”.
W latach 80. uczeni dowiedzieli się, że po serii detonacji jądrowych chmury dymu spowodowałyby „nuklearną zimę”, zaś reakcje chemiczne z udziałem tlenków azotu wytworzonych przez kulę ognia osłabiłyby warstwę ozonową. Później ustalono, że dodatkową przyczyną utraty ozonu byłoby ogrzanie stratosfery, które zmienia szybkość reakcji chemicznych i redukuje fotochemię (tj. reakcje chemiczne zachodzące w obecności promieniowania elektromagnetycznego).
Narodowe Centrum Badań Atmosferycznych USA (National Center for Atmospheric Research – NCAR) ostrzegło, że odpalenie 100 pocisków o sile 15 kiloton – ∼30% uzbrojenia Indii i Pakistanu – uszkodziłoby warstwę ozonową. Powierzchnię Ziemi zalałoby promieniowanie ultrafioletowe (UV) „wyższe od ekstremalnego”. Jego śmiercionośne oddziaływanie miałoby zasięg wielu tysięcy mil i utrzymywałoby się przez lata.

W nocy z 9 na 10 marca 1945 r. miał miejsce najbardziej zbrodniczy nalot konwencjonalny w dziejach: Siły Powietrzne USA utopiły w morzu płomieni Tokio. Burzę ogniową wymyślili alianci. Celowo użyli bomb zapalających, by wzniecić wiele pożarów, które łącząc się i nasilając, generowały temperatury tak wysokie, że nawet asfalt i beton stawały się paliwem. Stąd pochodzi czarny dym. Kiedy zdetonujesz głowicę nuklearną nad miastem, rezultat jest taki sam. Ciepło wielu pożarów działa jak burza z wyładowaniami atmosferycznymi. Powietrze, które uniosło się błyskawicznie, zostaje zastąpione przez powietrze zasysane ze wszystkich stron. Ogień otrzymuje mnóstwo tlenu. Co więcej, ruch zassanego powietrza jest tak gwałtowny, że niesie ono ze sobą gruz, zwierzęta i ludzi. – wyjaśnia Michael J. Mills z Narodowego Centrum Badań Atmosferycznych USA.
Pożary wzniecone setką pocisków, które pod względem mocy odpowiadałyby bombie zrzuconej na Hiroszimę podczas II wojny światowej, uwolniłyby do atmosfery ∼5 milionów ton sadzy (czarnego węgla). Michael J. Mills z NCAR porównał efekty ataku jądrowego do burz ogniowych, jakie powstały w trakcie alianckich bombardowań Drezna i Tokio: Po prostu zaczynają karmić się nawzajem, tworzą własny system pogodowy i spowijają całe miasta czarnym dymem węglowym.
Średnia globalna temperatura Ziemi zostałaby obniżona o ∼2°C, zaś opady o ∼8% na co najmniej pięć lat. Pożarowe emisje sadzy rozprzestrzeniłyby się na całym świecie w kilka tygodni. W stratosferze czarny węgiel pozostałby przez długi czas – nasze modele sugerują okres 10-15 lat. – tłumaczy Jonas Jägermeyr, główny autor analizy opublikowanej w marcu 2020 r. na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences.
Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (Environmental Protection Agency – EPA) i Narodowa Służba Meteorologiczna (National Weather Service – NWS) mierzą ultrafiolet od zera (brak promieniowania) do 11 (promieniowanie ekstremalne). Po inferno 100 razy gorszym od hiroszimskiego półkula północna pogrążyłaby się w lipcu w nadfiolecie o wartości 15-20. Półkula południowa doświadczyłaby tego samego w grudniu.
Mówimy o wartościach wychodzących poza skalę. Kontakt z takimi dawkami ultrafioletu byłby bezprecedensowy. – stwierdzają eksperci z NCAR. Poziom 15 występuje tylko w na dużych wysokościach w strefie równikowej – tam, gdzie słońce znajduje się prosto nad głową. Kolumny o niskiej zawartości ozonu nad terenami zaludnionymi w połączeniu z najniższymi temperaturami od 1000 lat wywołałyby powszechny głód.
Mniej ozonu i więcej promieniowania UV zmniejsza stabilność genetyczną roślin, ich wysokość, masę pędów i powierzchnię listowia. Z kolei w oceanach dziesiątkuje populacje fitoplanktonu – fundamentu życia morskiego. Zaledwie 100 głowic gwarantuje katastrofę ekologiczną i ogólnoświatowy głód. Oczywiście mamy ich dość, by wielokrotnie zgotować Ziemi biologiczną zagładę. – podsumowuje Mills. Według Federacji Naukowców Amerykańskich arsenał cywilizacji przemysłowej obejmuje 20 000 głowic jądrowych.
Dym wyzwolony przez globalną wojnę nuklearną nie tylko zaburzyłby klimat, lecz także pozbawiłby Ziemię większości warstwy ozonowej. Konsekwencje byłyby zabójcze dla roślin i zwierząt – w tym ludzi, którzy tracąc wzrok, umieraliby z głodu, na nowotwory skóry i choroby układu immunologicznego.
Badanie zamieszczone 10 września 2021 r. w Journal of Geophysical Research – Atmospheres maluje najdokładniejszy obraz następstw konfrontacji militarnej z użyciem broni jądrowej. Naukowcy uzyskali wgląd w złożone interakcje chemiczne w stratosferze determinujące koncentracje nadfioletu, który dociera do powierzchni planety. Po raz pierwszy udało się obliczyć łączny wpływ dymu, tlenków azotu, ogrzewania stratosferycznego i ograniczonej fotochemii na chemię ozonu stratosferycznego i powierzchniowe promieniowanie UV.
Eksplozje i ich pokłosie (m.in. choroba popromienna) pochłonęłyby ogromną rzeszę ofiar. Potem pojawiłyby się śmiertelne warunki klimatyczne i promieniowanie UV. – mówi Charles Bardeen z Narodowego Centrum Badań Atmosferycznych (NCAR). Nie ograniczyłyby się do miejsca konfliktu – ich zasięg byłby globalny i nie oszczędziłby nikogo. W ciągu 15 lat po wojnie dym zniszczyłby średnio 75% warstwy ozonowej. Nawet regionalna wymiana nuklearnego ognia usunęłaby 25% ozonu, a jego odbudowa zajęłaby ∼12 lat. Bez tarczy ochronnej promienie UV pustoszyłyby wszystkie ekosystemy Ziemi – lądowe i wodne. Przykładowo w samym równikowym Pacyfiku biomasa fitoplanktonu skurczyłaby się wskutek „jądrowego El Niño” o 40%.
Międzynarodowy zespół badawczy Bardeena połączył cztery zaawansowane modele komputerowe, które symulują klimat i wyższe rejony atmosfery; zapewniają zaawansowaną obróbkę cząstek dymu; kalkulują ilość ultrafioletu docierającego do powierzchni i światła dostępnego do fotolizy. Przestudiowano dwa scenariusze: (1) regionalna wojna nuklearna między Indiami a Pakistanem generuje 5 megaton dymu; (2) światowa wojna nuklearna między Stanami Zjednoczonymi a Rosją generuje 150 megaton dymu.
W pierwszym przypadku mniej dymu zwiększyłoby promieniowanie UV, inicjując przy tym stopniowy spadek temperatur powierzchniowych. W drugim więcej dymu początkowo ochłodziłoby powierzchnię, zaburzyło wzorce opadów i pomimo postępującego zanikania warstwy ozonowej, chroniłoby przed nadfioletem. Po kilku latach dym zacząłby się rozpraszać i w Ziemię uderzyłaby potężna fala UV. Nastąpiłby równoległy, dramatyczny skok temperatur i promieniowania. – wyjaśnia Bardeen. Wszelkie strategie adaptacyjne straciłyby rację bytu.
Jeśli jest Pani/Pan subskrybentem/stałym czytelnikiem bloga i uważa, że moja praca zasługuje na symboliczne wsparcie, proszę rozważyć możliwość zostania moim Patronem już za 5 zł miesięcznie. Dziękuję.
Oprac. exignorant