Nagła zmiana klimatu: Czerwony alarm na Syberii:
Służba Zmiany Klimatu UE Copernicus (Climate Change Sevice Copernicus) podała w swoim raporcie z 5 czerwca 2020 r., że średnia majowa temperatura w okręgach Syberii znanych z rozległych pokładów wiecznej marzłoci była wyższa od normy z lat 1981-2020 aż o 10°C (!), z kolei świat doświadczył najcieplejszego maja w historii pomiarów.
W dniu 20 czerwca 2020 r. w Wierchojańsku – miasteczku położonym w Jakucji (67,5° szerokości geograficznej północnej) – termometry pokazały 38°C. To najwyższa temperatura zarejestrowana na północ od koła podbiegunowego, które zaczyna się od 66,5°N. Wierchojańsk zalicza się do najzimniejszych miejsc na Ziemi – w miesiącach zimowych panują tam mrozy o wartości nawet -50°C. To, co dzieje się w bieżącym roku na Syberii, jest oszałamiające. Taka pogoda miała nadejść dopiero w 2100 r., napisał na Twitterze Jeff Berardelli, meteorolog i specjalista ds. klimatu.
Według danych, jakie w ramach programu Copernicus Europejskiej Agencji Kosmicznej zebrała misja satelitarna Sentinel-3, wynika, że 19 czerwca 2020 r. w kilku miejscach Arktyki syberyjskiej upał rozgrzał powierzchnię lądu do niewyobrażalnego poziomu 45°C.
W czerwcu 2020 r. pożary na Syberii uwolniły 59 megaton dwutlenku węgla. Poprzedni rekord, ustanowiony w czerwcu 2019 r., wynosił 53 megatony. Taką ilość CO2 wprowadza do atmosfery w ciągu całego roku kraj taki jak Irlandia czy Portugalia. Arktyka płonie – w przenośni i dosłownie. Region ociepla się w odpowiedzi na wzrost atmosferycznego poziomu dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych (GHG) znacznie szybciej, niż sądziliśmy. To ocieplenie prowadzi do gwałtownego topnienia lodu morskiego i wiecznej zmarzliny, co zwiększa emisje GHG i liczbę pożarów, przyznał Jonathan Overpeck, klimatolog z Uniwersytetu Michigan. Bezprecedensowe upały rozmrażają ogromne obszary permafrostu. Ta gwałtowna odwilż zmniejsza zdolność wiecznej zmarzliny do gaszenia pożarów. Powoduje też poważne zniszczenia infrastruktury: na początku czerwca 2020 r. wskutek rozpadu wiecznej marzłoci doszło do pęknięcia zbiornika paliwa i wycieku kilkudziesięciu tysięcy ton oleju napędowego do pobliskiej rzeki. Chociaż Syberia stanowi epicentrum arktycznego piekła, ogień pustoszy tereny położone na wysokich szerokościach geograficznych na Grenlandii, w północnej Kanadzie i na Alasce.
Od kilku lat Arktyka ociepla się prawie cztery razy szybciej od reszty świata, a jej gleba zawiera dwukrotnie więcej dwutlenku węgla niż atmosfera. Badanie przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego – opublikowane 30 czerwca 2020 r. w Global Change Biology – odkryło, że woda z wiosennych roztopów infiltruje podłoże i uruchamia produkcję świeżego CO2 znacznie szybciej, niż sądzono. Oznacza to, iż oprócz topniejącej wiecznej zmarzliny istnieje dodatkowe źródło węgla. Takiego spotęgowania ocieplenia nie uwzględniają w pełni obecne techniki pomiarowe. Zimna pora roku stanowi składową rocznego bilansu węglowego, ale zakładano dotychczas, że jej wpływ na produkcję węgla jest znikomy. Analizując próbki gleby, uczeni odkryli, że podczas wiosennej odwilży kieszenie powietrzne pozwoliły głęboko wniknąć śniegowi bogatemu w tlen, który uczestniczy w procesie generowania dwutlenku węgla. Topnienie to odpowiada za prawie połowę emisji CO2, co jest ilościowym odpowiednikiem letniej absorpcji tego gazu przez roślinność bieguna północnego. Do tej pory dane te nie były dostępne, lecz teraz wiemy, że ekosystemy arktyczne ocieplają się błyskawicznie, powiedział dr Kyle Arndt, współautor analizy. Chociaż wiele modeli przewiduje, iż Arktyka zamieni się w źródło CO2 netto, to szacunki zaniżają jego wielkość, gdyż pomijają opisany przez nas proces zachodzący wczesną wiosną, dodał uczony.
Temperatury „mokrego termometru” regularnie przekraczają poziom zagrażający zdrowiu i życiu ludzi:
Nagła zmiana klimatu uśmierca ludzi na całym świecie. Oficjalne statystyki nie odzwierciedlają jej katastrofalnych skutków. Według zespołu australijskich lekarzy upał stanowi już zagrożenie dominujące. W swoim raporcie zamieszczonym 25 maja 2020 r. w The Lancet Planetary Health wykazali, iż w Australii rejestry śmiertelności zaniżają 50-krotnie liczbę zgonów spowodowanych przez wysokie temperatury. Zmiana klimatu stanowi największe zagrożenie dla globalnego zdrowia publicznego, powiedziała Arnagretta Hunter z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego.
Nagła zmiana klimatu osłabia już kondycję zdrowotną społeczeństw; pogarsza całe spektrum przypadłości – od sezonowych alergii po choroby serca i płuc. Ekstremalne warunki pogodowe i upały najbardziej zagrażają dzieciom, kobietom w ciąży i osobom starszym. Wpływ chaosu klimatycznego jest już odczuwalny w każdej dziedzinie medycyny. Opublikowano badania, które sugerują, iż leki na receptę mogą wyrządzać szkody wskutek zmieniających się wzorców upałów, powiedział 22 września 2019 r. Aaron Bernstein, dyrektor Centrum ds. Klimatu, Zdrowia i Środowiska Globalnego (Center for Climate, Health and the Global Environment) na Uniwersytecie Harvarda. Istnieją dowody na to, że gwałtowne zjawiska pogodowe zaburzają dostępność niezastąpionych produktów medycznych, bez których wykonanie pewnych procedur staje się niemożliwe. Poza tym coraz częściej zakłócane są dostawy prądu do placówek służby zdrowia, dodał ekspert.
Ostatni rozdział rozbioru Afryki:
Analiza zamieszczona 13 lipca 2020 r. w Nature Climate Change wykazała, iż w Afryce Subsaharyjskiej nikt nie monitoruje skutków fal upałów zasilanych nagłą zmianą klimatu. Naukowcy i rządy szacują „na oko” szkody dla zdrowia ludzkiego, przyrody i gospodarki. Obserwacje i modele pokazują, że Afryka Subsaharyjska jest jednym z tych regionów świata, gdzie częstotliwość ekstremalnych upałów jest największa, powiedział główny autor badania Luke Harrington z Instytutu Zmian Środowiskowych Uniwersytetu Oksfordzkiego (Environmental Change Institute). Jednak ich konsekwencje nie są odnotowywane. To tak, jakby zdarzenia te nigdy nie miały miejsca. Tymczasem w Afryce tropikalnej i subtropikalnej upały trwają po kilka miesięcy. Brakuje również danych dotyczących rodzajów ekstremalnych warunków pogodowych takich jak susze, ulewne deszcze i gwałtowne burze. Szpitale nie prowadzą rejestrów śmiertelności, a urzędy nie zestawiają zaburzeń w dostawach energii czy przypadków zniszczonej infrastruktury.
Badanie: Wymarcie gatunków morskich przed rokiem 2048:
Badanie zamieszczone 25 maja 2020 r. w Nature Climate Change ustaliło, że do połowy stulecia zmiana klimatu przyspieszy w głębinach oceanów aż siedmiokrotnie. Uczeni odkryli, iż różne poziomy ocieplenia wywierają na różnych głębokościach ogromny wpływ na podwodną dziką przyrodę. Zmuszając do migrowania gatunki istniejące dzięki wzajemnej relacji, rozrywają ogniwa łańcucha zależności, które warunkują ich przetrwanie. Przedmiotem analizy uczyniono prędkość klimatyczną, z jaką organizmy muszą się przemieszczać, aby utrzymać się w preferowanym zakresie temperatur w miarę postępującego wzrostu temperatur w kolejnych warstwach oceanu. Okazało się, że przeobrażenia poszczególnych części wód zachodzą w różnym tempie w odpowiedzi na dodatkowe ciepło, wprowadzane wskutek emisji gazów cieplarnianych. Do połowy wieku nastąpi gwałtowne nasilenie oddziaływania zmiany klimatu na cały słup wody. Użyte w analizie modele klimatyczne pozwoliły oszacować bieżące i przyszłe wartości prędkości klimatycznej dla każdej głębokości oceanu. Autorzy ostrzegają, że nawet niewielka destabilizacja termalna zaszkodzi różnorodności biologicznej żyjącej w głębinach.
Dodatnie sprzężenia zwrotne klimatu uruchomione przez silnik cieplny cywilizacji przemysłowej:
W badaniu opublikowanym 4 lipca 2020 r. w Geology wykorzystano nowatorską metodę, która pozwoliła stwierdzić, że dzisiejsze poziomy dwutlenku węgla w atmosferze są najwyższe od 23 milionów lat. Zespół naukowców wykorzystał skamieliny starożytnych tkanek roślinnych do stworzenia zapisu atmosferycznego CO2, który obejmuje 23 miliony lat nieprzerwanej historii Ziemi. Wcześniej autorzy wykazali, iż na etapie wzrostu roślin względna ilość dwóch stabilnych izotopów węgla – węgla-12 i węgla-13 – zmienia się w odpowiedzi na wartość koncentracji CO2 w atmosferze. W najnowszej analizie uczeni zmierzyli względną ilość tych izotopów w kopalnych materiałach roślinnych oraz obliczyli stężenie CO2 w atmosferze, w której rozwijały się starożytne organizmy. Co więcej, nowa „oś czasu” CO2 nie ujawniła żadnych dowodów na jakiekolwiek fluktuacje dwutlenku węgla, które byłyby porównywalne z dramatycznym skokiem koncentracji tego gazu, jaki obserwujemy dzisiaj. Oznacza to, że spowodowane przez cywilizację przemysłową nagłe zaburzenie cieplarniane stanowi wyjątek w najnowszej historii geologicznej. A skoro najważniejszym zmianom ewolucyjnym z minionych 23 milionów lat nie towarzyszyły tak drastyczne zmiany poziomów dwutlenku węgla, to można wyciągnąć wniosek, iż ekosystemy i temperatura są dużo bardziej wrażliwe na niewielkie wahania stężenia CO2, niż sądzono dotychczas. Przykład: znaczne ocieplenie globu, jakie nastąpiło w połowie pliocenu (5-3 miliony lat temu) i miocenu (17-15 milionów lat temu), które czasami porównuje się do ocieplenia obecnego, były spowodowane nieznacznymi wzrostami koncentracji CO2.
→ 90. Arktyka jest jednym z najszybciej ocieplających się regionów świata. Analiza opublikowana 29 kwietnia 2020 r. w Nature Communications ujawniła proces będący ważną składową tego trendu. Wzrost koncentracji CO2, za który odpowiadają cywilizacyjne emisje gazów cieplarnianych, sprawia, że na półkuli północnej rośliny tracą mniej wody (należą do nich m.in. lasy położone w tropikach i średnich szerokościach geograficznych), co prowadzi do wzrostu temperatur. W tym samym czasie wzorce cyrkulacji atmosferycznej pomagają transportować ciepło z tropików w kierunku bieguna. Dochodzi nie tylko do ogrzania Arktyki, lecz także spotęgowania innych dodatnich sprzężeń zwrotnych, przyspieszających regionalną zmianę klimatu. Uczeni szacują, iż ten nowo odkryty „efekt roślinny” może stanowić blisko 10% rocznego ocieplenia Arktyki. Na niższych szerokościach geograficznych półkuli północnej wkład ten może wynosić nawet 28%. Ponieważ dokładna skala wszystkich ‚efektów roślinnych’ jest wciąż nieznana, niektóre projekcje modeli klimatycznych mogą zaniżać przyszłe tempo zmiany klimatu, zwłaszcza w Arktyce, powiedział Jin Soo Kim z Uniwersytetu Edynburskiego, współautor badania.
→ 95. Autorzy badania opublikowanego 3 czerwca 2020 r. w AGU Sciences ostrzegają przed „zaskakującym” sprzężeniem zwrotnym. Ich dochodzenie ujawniło, iż oceaniczne wody reagują na spadek emisji gazów cieplarnianych natychmiastową redukcją poboru CO2. Oznacza to, że Wszechocean przestaje być mechanizmem łagodzącym zmianę klimatu w spodziewanym stopniu, ponieważ dodatkowy dwutlenek węgla utrzymuje się w atmosferze i przyspiesza ocieplenie planety.
Kiedy plankton umiera lub zostaje spożyty, zbiór procesów zwanych „pompą biologiczną” przenosi tonące cząsteczki węgla do głębokiego oceanu. Część tego „opadu śniegu morskiego” zostaje spożytkowana przez organizmy, a reszta ulega chemicznemu rozkładowi. Duża ilość węgla pozostaje w głębinach przez setki, a nawet tysiące lat. Gdyby nie to magazynowanie, Ziemia byłaby jeszcze cieplejsza. Uczeni z USA, Australii i Kanady postanowili sprawdzić, jak skutecznie „pompa biologiczna” wychwytuje węgiel. Swoją uwagę zogniskowali na tzw. strefie eufotycznej. Tę znajdującą się blisko powierzchni warstwę wód penetruje wystarczająca ilość światła, by mogło dojść do fotosyntezy. Okazało się, że w niektórych regionach Wszechoceanu takie strefy dużego nasłonecznienia mają większą głębokość. Szacujemy, iż „pompa biologiczna” przenosi dwa razy więcej węgla zatrzymującego ciepło, niż wskazywały na to wcześniejsze szacunki. Zjawisko to ma miejsce w całym Wszechoceanie. A zatem nawet niewielkie zmiany jego wydajności mogą znacznie zmienić poziomy dwutlenku węgla w atmosferze, a tym samym globalny klimat, napisał Ken Buesseller, główny autor pracy badawczej zamieszczonej 5 maja 2020 r. w Proceedings of the National Academy of Sciences.
Badania: Trwa szóste wielkie wymieranie planetarne wywołane przez człowieka cywilizowanego:
Gatunki ryb są o wiele mniej odporne na globalne ocieplenie, niż sądzili naukowcy. Według badania opublikowanego 3 lipca 2020 r. w Science oceany, rzeki i jeziora świata będą w tym stuleciu zbyt gorące dla większości ryb. Wysokie temperatury są zabójcze zwłaszcza podczas tarła i w fazie rozwoju embrionalnego. Na przykład w 2019 r. morska fala upałów, znana jako ‚plama ciepła’, spowodowała śmierć ogromnej liczby łososi wędrownych w rzekach Alaski; „ugotowała” też jaja dorsza. Skoro rozgrzane wody zaburzają tarło i atakują zarodki, to populacje ryb nie będą w stanie się odrodzić. Bez reprodukcji i potomstwa nie ma ryb, powiedział Malin Pinsky, profesor nadzwyczajny Wydziału Ekologii, Ewolucji i Zasobów Naturalnych Uniwersytetu Rutgersa.
Główne ogniwo morskiego łańcucha pokarmowego ginie w zastraszającym tempie:
Na przestrzeni sześciu dekad niedobór letnich składników odżywczych spowodowany zmianą klimatu przyczynił się do 50% spadku populacji niezwykle ważnego planktonu w północno-wschodnim Atlantyku. Badanie opublikowane 8 czerwca 2020 r. w Global Change Biology pokazało, że większy plankton – warunkujący właściwą dietę ryb, ptaków i ssaków morskich – jest zastępowany przez gatunek drobny, który jest pożywieniem dużo gorszej jakości. Dłuższe okresy nasłonecznienia i suszy doprowadziły do zmniejszenia dostaw żelaza i składników odżywczych do wód powierzchniowych. W kluczowej dla rozwoju zooplanktonu porze roku – gdy jego zapotrzebowanie metaboliczne jest najwyższe – panują nieoptymalne warunki żywienia. Na niektórych obszarach duży fitoplankton jest prawie całkowicie zastępowany przez pikoplankton, zwłaszcza sinice Synechococcus, które zwiększają swoją liczebność nawet przy bardzo niskim poziomie żelaza i azotu w wodach powierzchniowych.
Synechococcus, znane wcześniej z tropików i Arktyki, mnożą się na całym świecie. Ich niewielki rozmiar i brak niezbędnych biomolekuł oznacza, że nie są w stanie funkcjonować w taki sam sposób, jak plankton większy i bardziej pożywny – kluczowy producent omega-3 – bez którego nie przetrwają szelfowe sieci pokarmowe dostarczające ludziom około 80% owoców morza. Główny autor analizy dr Katrin Schmidt, ekolog planktonu w Szkole Geografii, Nauk o Ziemi i Środowisku przy Uniwersytecie Plymouth, powiedziała: Zooplankton taki jak widłonogi jest uważany za światło ostrzegawcze zmiany klimatu. Około 50% spadek ich liczebności w ciągu minionych 60 lat jest niepokojący. Współautor dr Luca Polimene, starszy modelarz ekosystemów morskich w Laboratorium Morskim w Plymouth, dodał: Postępująca dominacja małych gatunków fitoplanktonu wywiera rozległy wpływ na ekosystem morski. Oprócz zmiany łańcucha pokarmowego, może również zmienić biologiczną pompę węglową, modyfikując zdolność oceanu do magazynowania węgla.
Badanie: Fragmentacja wyrokiem śmierci dla lasów i ich mieszkańców:
Według danych satelitarnych, które opublikowano 1 lipca 2020 r., w ciągu dwóch lat Europa znacznie zwiększyła obszar wycinanych lasów, tym samym zmniejszając zdolność kontynentu do absorpcji węgla. Lasy stanowią około 38% powierzchni UE. Wiele z nich wykorzystywanych jest regularnie do produkcji drewna. W latach 2016–2018 utrata biomasy wzrosła o 69% w porównaniu z okresem 2011–2015.
Dane satelitarne ujawniły, że bogate w węgiel, starsze lasy deszczowe – których drzewa mogą mieć setki, a nawet tysiące lat – zanikają nieprzerwanie w zastraszającym tempie. Przyglądając się roślinom wyższym niż 5 metrów, uczeni z Uniwersytetu Maryland odkryli, iż w 2019 r. co 6 sekund ginął obszar tropikalnego lasu pierwotnego wielkości boiska do piłki nożnej. Oprócz magazynowania ogromnych ilości węgla, zalesione tropiki są domem niezliczonych gatunków zwierząt. Wstrząsający raport został opublikowany 2 czerwca 2020 r.
Lasy tropikalne szybko tracą zdolność do pochłaniania węgla:
Raport opublikowany 22 maja 2020 r. w Science pokazał, że wskutek maksymalnych dziennych temperatur przekraczających 32°C lasy tropikalne szybciej uwalniają zmagazynowany węgiel. Odkrycie to ma ogromne znaczenie, ponieważ zalesione tropiki zawierają około 40% węgla akumulowanego przez rośliny lądowe Ziemi. Steve Paton, dyrektor programu monitorowania fizycznego w Instytucie Badań nad Tropikami Smithsonian (Smithsonian Tropical Research Institute – STRI), poinformował, że permanentna stacja meteorologiczna zlokalizowana w lesie na Wyspie Barro Colorado w Panamie zarejestrowała w 2019 r. maksymalne dzienne wartości powyżej 32°C aż 32 razy. Oznacza to, iż wyjątkowo upalne dni stają się coraz częstsze. Drzewa nie radzą sobie ze wzrostem wzrostem maksymalnej temperatury w ciągu dnia: gdy są dostatecznie rozgrzane i suche, zamykają pory w liściach, aby zaoszczędzić wodę, co zapobiega pobieraniu większej ilości węgla. Z kolei po śmierci rośliny te wprowadzają pochłonięty wcześniej CO2 z powrotem do atmosfery. Wzrost średniej temperatury Ziemi o 2°C w porównaniu z epoką przedprzemysłową – który odnotowano już w lutym 2020 r. – wyprowadzi trzy czwarte lasów tropikalnych poza próg 32°C, a z każdym dodatkowym stopniem następuje wydalenie 100 miliardów ton CO2, co stanowi ponad 280 lat rocznych, przemysłowych emisji dwutlenku węgla Wielkiej Brytanii.
ONZ: Gospodarka globalna konsumuje Ziemię szybciej, niż sądzono:
Raport opracowany przez organizację Circle Economy i opublikowany w styczniu 2020 r. na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos ujawnił, że ilość materiałów zużywanych przez cywilizację przemysłową przekroczyła 100 miliardów ton rocznie (w ciągu dwóch lat wzrosła o ponad 8% – do 100,6 miliardów), zaś jej odsetek poddawany recyklingowi uległ zmniejszeniu. Mówimy o wagowym odpowiedniku 202 200 wieżowców takich jak Burdż Chalifa. Od 1970 r. tempo, z jakim konsumowana jest Ziemia, wzrosło czterokrotnie, znacznie szybciej niż populacja ludzka, która zdążyła w tym czasie się podwoić. Połowę tego ogromu stanowi piasek, glina, żwir i cement zużywany przez branżę budowlaną, jak również minerały wydobywane do produkcji nawozów. Węgiel, ropa i gaz składają się na 15% całości, a rudy metali na 10%. Reszta, czyli ćwierć, to rośliny i drzewa zamieniane głównie na paliwo lub trafiające na sklepowe półki jako pożywienie. Tylko około 30% materiałów pozostaje w użyciu po upływie roku (np. budynki i pojazdy); 15% trafia do atmosfery w postaci gazów destabilizujących planetarny system klimatyczny; 25% jest wyrzucana do środowiska (np. tworzywa sztuczne dryfujące w drogach wodnych i oceanach); 30% traktuje się jak odpady i wywozi na wysypiska śmieci lub zwałowiska kopalniane; zaledwie 8,6% odzyskuje się i przetwarza. Podstawą dokumentu były liczby z 2017 r. – ostatnie dostępne dane całoroczne.
Globalny Monitor E-odpadów ONZ podał 2 lipca 2020 r., że w 2019 r. cywilizacja przemysłowa wygenerowała rekordową ilość 53,6 miliona ton odpadów elektronicznych. Wynik ten oznacza wzrost o 21% w ciągu zaledwie pięciu lat. E-śmieci są najszybciej rosnącym strumieniem odpadów domowych świata. Za tym trendem stoją coraz wyższe wskaźniki konsumpcji sprzętu elektrycznego i elektronicznego, krótkie cykle życia produktów oraz ograniczone opcje ich naprawy. Recyklingowi poddano tylko 17,4% wyrzuconych urządzeń. Łączną wartość złota, srebra, miedzi, platyny i innych wysokowartościowych materiałów, które zostały spalone lub wywiezione na wysypiska, oszacowano zachowawczo na 57 miliardów dolarów – to suma przewyższająca produkt krajowy brutto większości krajów. Według raportu najwięcej e-odpadów powstało w 2019 r. w Azji (24,9 miliona ton), Ameryce Północnej i Południowej (13,1 miliona ton) oraz Europie (12 milionów ton). Afryka i Oceania znalazły się na końcu stawki z wynikiem 2,9 miliona ton i 0,7 miliona ton. Zeszłoroczne śmieci elektroniczne ważyły znacznie więcej od wszystkich dorosłych Europejczyków.
Naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk (CAS) odkryli, że mikroplastiki zanieczyszczają rośliny jadalne, w tym warzywa. Wyniki badania zostały opublikowane 13 lipca 2020 r. w Nature Sustainability. Większość mikroplastików jest wprowadzana do środowiska lądowego i gromadzi się w dużych ilościach w glebie. Ponadto degradacja tworzyw sztucznych generuje cząsteczki wtórne. Wykorzystywane do nawadniania upraw ścieki również zawierają mikroplastiki. Przez dziesięciolecia uczeni zakładali, iż cząsteczki plastiku są po prostu zbyt duże, aby pokonać fizyczne bariery nienaruszonej tkanki roślinnej. Rezultat nowej analizy pokazał jak błędne było to założenie. Pęknięcia w korzeniach bocznych sałaty i pszenicy pozwalają przedostać się do wewnątrz mikroplastikom zalegającym w otaczającej glebie i wodzie. Stamtąd trafiają one do jadalnych części roślin, wyjaśnił prof. Luo. Badacze wiedzieli wcześniej, że cząsteczki o wielkości 50 nanometrów z powodzeniem penetrują system korzeniowy. Teraz okazało się, że mogą być nawet 40 razy większe. Fakt ten rzuca nowe światło na kwestię przenoszenia mikroplastików przez łańcuch pokarmowy. Sokoro dostają się one do roślin uprawnych, to występują w spożywanym przez nas mięsie i nabiale. Obecność mikroplastików w uprawach zagraża nie tylko zdrowiu ludzi, lecz także istnieniu samego rolnictwa.
ONZ: „Zielony wzrost” jest nieosiągalny:
Badanie przeprowadzone przez uczonych z Australii, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii, opublikowane 19 czerwca 2020 r. w Nature Communications, mogłoby posłużyć za epitafium cywilizacji przemysłowej. Jego wynik potwierdził, że za postępującym upadkiem środowiska planety stoi przede wszystkim konsumpcyjny styl życia mieszkańców krajów najbogatszych. Dominujący, napędzany wzrostem i akumulacją kapitału system operacyjny gospodarki globalnej doprowadził do ogromnego wzrostu nierówności społecznej, niestabilności finansowej, zużycia zasobów i presji środowiskowej, od której zanika ziemskie życie. Według analizy 10% najlepiej zarabiających ludzi świata odpowiada za 25-43% destrukcji planetarnego środowiska życia. W przypadku 10% najbiedniejszych odsetek ten wynosi 3–5%. Zielona konsumpcja ani postęp technologiczny nie mogły zapobiec rozgrywającym się katastrofom. Nawet gdyby nie została przekroczona większość punktów krytycznych systemu klimatycznego Ziemi i wciąż możliwe było podjęcie działań, które poprawiłyby sytuację, zamożne społeczeństwa odrzuciłyby wymaganą skalę redukcji swoich przywilejów. Szacunki dotyczące niezbędnego zmniejszenia zużycia zasobów i energii w krajach majętnych – prowadzącego do równoczesnego spadku PKB o podobnej wielkości – wynoszą od 40% do 90%, napisali w podsumowaniu autorzy.
Ukrywanie „granic wzrostu” przez finansowych iluzjonistów dobiegło końca:
W swoim przeglądzie statystycznym World Energy 2020, opublikowanym 17 czerwca 2020 r., koncern BP podał, że globalny wzrost zużycia energii pierwotnej zwolnił w 2019 r. do 1,3%; światowa konsumpcja ropy zwiększyła się o ponad 900 000 bpd (baryłek dziennie), czyli o 0,9%, zaś zapotrzebowanie na wszystkie paliwa płynne – w tym biopaliwa – skoczyło o 1,1%.
Według nowego raportu opublikowanego 9 lipca 2019 r. przez Centrum na rzecz Międzynarodowego Prawa Ochrony Środowiska (CIEL), grupę zajmującą się badaniami nad strategią polityczną i rzecznictwem, przemysł paliw kopalnych wkroczył w „fazę końcową”. Firmy naftowe i gazowe nie potrafią już ukryć fatalnej kondycji swoich finansów. Pandemia zmusiła je do pogodzenia się z fundamentalnym brakiem równowagi finansowej i ujawniła postępującą redukcję dywidend. W raporcie podkreślono, iż największe koncerny naftowe i gazowe, takie jak ExxonMobil i BP, zwiększają zadłużenie, aby zapłacić akcjonariuszom i utrzymać swój wizerunek jako solidnych inwestycji. Poza tym odpisują i sprzedają posiadane aktywa po mocno obniżonych cenach, co odzwierciedla desperacką potrzebę pozyskania gotówki. Nikki Reisch, dyrektor Programu Klimatyczno-Energetycznego CIEL i współautor dokumentu, napisał w oświadczeniu, że kombinacja rosnących długów i wyprzedaży aktywów świadczy o tym, iż branża paliw kopalnych ma świadomość, jak ponure są jej perspektywy. Oznaki zbliżającej się katastrofy uwidoczniły się dawno temu – dzięki pandemii stały się jeszcze bardziej jaskrawe.
David Beasley, szef Światowego Programu Żywnościowego ONZ (World Food Programme – WFP), powiedział 29 czerwca 2020 r., że miliony Syryjczyków borykają się z niedoborami żywności, a połowa ludności kraju po prostu głoduje. Niedobory są następstwem dziewięcioletniej wojny i sankcji USA. Dodatkowo pogarsza je pandemia koronawirusa. Ludzie nie mogą dłużej czekać – umierają z głodu w tej chwili, dodał urzędnik. Ceny żywności są najwyższe od czasu wybuchu wojny w 2011 r. Notowania waluty kraju załamały się ostatnio głównie wskutek działań rządu USA. Do bezwzględnych sankcji nałożonych wcześniej przez Biały Dom doszły kolejne: od 17 czerwca 2020 r. zniechęcają one osoby, instytucje lub państwa (m.in. Liban, Jordanię i Irak), które chcą wspierać odbudowę zniszczonej Syrii. Grupa organizacji pomocowych – Oxfam, Humanity & Inclusion, CARE International, World Vision International, International Rescue Committee (Międzynarodowy Komitet Ratunkowy), Mercy Corps i Norweska Rada Uchodźców – opublikowała 29 czerwca 2020 r. oświadczenie w sprawie Syrii, które potwierdziło doniesienia ONZ: Oszałamiająca liczba 9,3 miliona Syryjczyków zasypia doświadczając głodu, a ponad 2 miliony są narażone na podobny los.
System operacyjny cywilizacji przemysłowej nie radzi sobie ze zjawiskiem wykładniczym, jakim jest pandemia. Wall Street Journal doniósł, że 16 marca 2020 r. niewiele brakowało, by wskutek kryzysu zdrowia publicznego rozsypała się architektura finansowa świata. Podjęta w maju desperacka decyzja o szybkim otwarciu gospodarek w obu Amerykach, Europie i Azji potwierdza absolutny prymat zysku. Dane zbiorcze pokazują, iż średnia liczba zakażeń SARS-CoV-2 rośnie z każdym dniem od 12 maja 2020 r. W ujęciu globalnym pierwsza fala pandemii ciągle wzbiera i przetacza się przez najbiedniejsze regiony świata. Azja Południowa i Afryka zmagają się nie tylko z koronawirusem, lecz także z rekordowymi upałami, rekordowymi tajfunami i rekordowymi rojami szarańczy.
Druga fala w Arizonie
List Bena Gerkina ze szpitala w Tuscon.
Tuscon Sentinel, 14 czerwca 2020
Dyplomowanym pielęgniarzem jestem od dziesięciu lat. Z przepracowanych ostatnio 100 godzin aż 55 spędziłem na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej COVID-19. Chciałbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami.
Druga fala epidemii uderzyła w stan Arizona bez porównania mocniej niż pierwsza. Od kilku tygodni praktycznie nie mamy wolnych łóżek.
COVID-19 jest prawdziwy. W mediach społecznościowych niewyobrażalna wręcz liczba osób daje wiarę opowieściom, że to mistyfikacja lub jeszcze jedna odmiana grypy, którą nie należy się przejmować.
Nigdy wcześniej nie rozglądałem się po naszym zapełnionym w 100% OIOM-ie, myśląc, że umrzeć może KAŻDY z pacjentów.
Kiedy twoje objawy stają się poważne i niezbędna jest intubacja (aparat oddechowy), szansa na przeżycie jest niewielka.
Wirus działa szybko. Chorzy, którzy nie wymagali hospitalizacji – nie doświadczali duszności i niedoborów tlenu – po kilku godzinach są już intubowani przy maksymalnych ustawieniach respiratora.
Niemal wszyscy potrzebują nie tylko leków przeciwbólowych i uspokajających, lecz także substancji paraliżujących, które pozwalają nam kontrolować każdy aspekt procesu oddychania. Mimo zastosowania tych i innych środków, wyniki gazometrii krwi są jednymi z najgorszych, jakie dane mi było odczytać.
Nasz gubernator otworzył stan, nie nakazuje noszenia masek ani zachowywania dystansu społecznego. To wcale nie oznacza, że pandemia dobiegła końca. Tak jak wspomniałem powyżej, kolejna fala jest dużo gorsza. Trend utrzyma się, jeśli na to pozwolimy.
Szpitale zbliżają się do fazy, w której personel OIOM-ów będzie musiał zaopiekować się większą liczbą chorych niż dotychczas, by uporać się z napływem ludzi w ciężkim stanie – po zaintubowaniu żyją zazwyczaj jeszcze przez cztery tygodnie.
Już dzisiaj placówki służby zdrowia nie mogą obsłużyć każdego pacjenta. Decyzję o przyjęciu podejmujemy na podstawie tego, czy dana osoba ma szansę na przeżycie. Nie jesteśmy również w stanie zapewnić wszystkim chorym niezbędnych metod leczenia – chociażby dializy – właśnie ze względu na ich beznadziejną sytuację.
Taka jest prawda. Potraktuj ją poważnie i pomyśl o swoim postępowaniu, zanim pójdziesz na zakupy / do restauracji / na imprezę itp.; zanim nieświadomie zarazisz swoich krewnych: mamę / tatę / babcię / dziadka / brata / siostrę. Gros naszych pacjentów nie przekroczyło 65 lat. Miewamy osoby po czterdziestce. Kobiety w ciąży. Członkowie rodziny umierają obok siebie. Ludzie ci nie są seniorami z długą listą chorób współistniejących.
Kończę swoją tyradę. Uważaj na siebie.
Eksperymenty laboratoryjne przeprowadzone przez Scripps Research wykazały, że drobna mutacja genetyczna w krążącym po Europie i Stanach Zjednoczonych drugim wariancie koronawirusa SARS znacznie zwiększyła jego zdolność do infekowania komórek. W wykorzystywanym przez nas systemie kultury komórkowej wirusy z tą mutacją są o wiele bardziej zakaźne od wirusów bez mutacji, mówi dr Hyeryun Choe, starsza autorka badania. Mutacja pomnożyła liczbę wypustek funkcjonalnych na powierzchni wirusa. To właśnie one umożliwiają mu wiązanie się z komórkami. Dzięki mutacji gęstość funkcjonalnych wypustek wzrosła aż 4–5 razy, dodaje uczona. Wypustki pozwalają koronawirusowi przyczepić się do receptorów komórki o nazwie ACE2. Mutacja zwana D614G poprawia elastyczność „kręgosłupa” wypustki, wyjaśnia współautor dr Michael Farzan, współkierownik Zakładu Immunologii i Mikrobiologii Scripps.
Bardziej elastyczne wypustki sprawiają, że nowo powstałe cząsteczki wirusa mogą podróżować swobodnie od komórki producenta do komórki docelowej w stanie nienaruszonym – ryzyko ich przedwczesnego rozpadu jest mniejsze, podkreśla dr Farzan. Nasze dane nie pozostawiają wątpliwości: z tą mutacją wirus jest znacznie bardziej stabilny, zwraca uwagę dr Choe. Eksperci zastanawiali się, dlaczego epidemie COVID-19 we Włoszech i Nowym Jorku tak szybko przytłoczyły systemy opieki zdrowotnej, podczas gdy w miejscach takich jak San Francisco i stan Waszyngton ich przebieg był łagodniejszy, przynajmniej na początku. Gdy wirusy się rozmnażają i rozprzestrzeniają, zachodzą w nich niewielkie zmiany genetyczne. Sporadycznie wpływają one na sprawność lub zdolność do konkurowania. Wariant SARS-CoV-2, który krążył w trakcie pierwszych regionalnych epidemii, pozbawiony był mutacji D614G, która teraz dominuje niemal w każdym zakątku świata.
Raport Vox z 12 lipca 2020 r.: Jak to? Mogę złapać COVID-19 dwa razy?!, zapytał z niedowierzaniem mój 50-letni pacjent. Był początek lipca, a on otrzymał dodatni wynik testu na SARS-CoV-2, wirusa wywołującego COVID-19. Trzy miesiące temu został zainfekowany po raz pierwszy. Chociaż nasza wiedza na temat odporności na tę nową chorobę wciąż jest daleka od kompletnej, rosnąca liczba podobnych przypadków każe odpowiedzieć na zadane pytanie twierdząco. Co więcej, przebieg COVID-19 może być znacznie gorszy za drugim razem. Wcześniej mój pacjent doświadczył łagodnego kaszlu i bólu gardła. Teraz zakażeniu towarzyszy wysoka gorączka, duszności i niedotlenienie, które skutkuje regularnymi wizytami w szpitalu. Ostatnie doniesienia i rozmowy z lekarzami sugerują, iż mój pacjent nie jest wyjątkiem. Jego przypadek – i wiele innych mu podobnych – świadczą o wyłaniającym się wzorcu i osłabiają nadzieję na uzyskanie naturalnej odporności stadnej. Opiera się ona na teorii, że wystawiony na działanie patogenu układ odpornościowy wspólnie ochroni nas jako społeczność przed ponownym zarażeniem i ekspansją wirusa. Skoro ponowna infekcja jest możliwa w tak krótkim czasie, wywrze to wpływ na skuteczność i trwałość szczepionek opracowanych z myślą o pokonaniu choroby.
Raport Business Insidera z 13 lipca 2020 r.: Badacze z King’s College w Londynie odkryli, że u wielu pacjentów zarażonych SARS-CoV-2 przeciwciała zwalczające wirusa zniknęły w ciągu kilku miesięcy – ich obecność osiągnęła szczyt trzy tygodnie po pojawieniu się objawów, po czym zaczęła stopniowo zanikać. Oznacza to, że nadzieja na stworzenie długotrwałej szczepionki jest niewielka. Wynik wbija kolejny gwóźdź do trumny niebezpiecznej koncepcji zwanej odpornością stadną, powiedział jeden z autorów analizy. Badanie, które nie zostało jeszcze poddane recenzji, wykazało, iż przeciwciała były silniejsze i utrzymały się dłużej u osób, które doświadczyły ciężkiego przebiegu COVID-19. Rezultaty podobnych testów przeprowadzonych w Hiszpanii, które opublikowano 7 lipca 2020 r., ujawniły, że przeciwciała zdołały przetrwać w organizmach jedynie 5% pacjentów. Isabella Eckerle i Benjamin Meyer, autorzy dochodzenia, napisali: W świetle tych ustaleń wszelkie proponowane podejścia mające pomóc w osiągnięciu odporności stadnej poprzez naturalne zakażenie są nie tylko wysoce nieetyczne, lecz także skazane na niepowodzenie.
Raport Newsweeka z 29 czerwca 2020 r.: Dr Jon Thogmartin ostrzegł, że u osób, które zaraziły się SARS-CoV-2 i nie mają symptomów, dochodzi do uszkodzenia płuc. Lekarz medycyny sądowej z Florydy przytoczył rezultat analizy opublikowanej na początku lipca 2020 r. przez Instytut Badawczy Scripps: niepokojące konsekwencje infekcji wykryto u ponad 45% pacjentów bezobjawowych ze statku wycieczkowego „Diamond Princess”. W opisie wyników czytamy: Skany z tomografii komputerowej ujawniły poważne subkliniczne nieprawidłowości w płucach, co może oznaczać, że zakażenie SARS-CoV-2 wywiera negatywny wpływ na czynność płuc, który nie uwidacznia się od razu. Konieczne są dodatkowe badania, aby potwierdzić potencjalne znaczenie tego odkrycia. Dr Daniel Oran, jeden z autorów pracy, powiedział, że ludzie czuli się dobrze, ale w 50–100% przypadków ich płuca wyglądały tak, jakby były oglądane przez brudny kawałek szkła.
Jeśli jest Pani/Pan subskrybentem/stałym czytelnikiem bloga i uznaje moją pracę za wartościową i zasługującą na symboliczne wsparcie, proszę rozważyć możliwość zostania moim Patronem już za 5 zł miesięcznie. Dziękuję.
Oprac. exignorant