Tyrania nadziei

Trzecia część rozmowy ze Stephenen Jenkinsonem – nauczycielem, pisarzem, aktywistą duchowym, rzeźbiarzem, muzykiem i rolnikiem.

Nadzieja zatrudnia wyrafinowaną firmę PR. W ponurym momencie, w którym przyszło nam żyć, nadzieję się mnoży. Jesteś zobligowany do tego, by być pełnym nadziei. Uchodzi to za warunek podjęcia jakichkolwiek działań. Przyjrzyjmy się zatem, co tak naprawdę robi z nami kultywowanie nadziei. Nie mam na myśli jej treści, tylko skutki praktykowania nadziei ogólnej, jakiej jesteśmy podporządkowani w stopniu niemal nieuleczalnym.

Posłużę się analogią ekonomiczną. Istnieje pojęcie hipoteki. W języku angielskim określa je słowo mortgage. Jego pierwszy człon oznacza śmierć, zaś drugi porcjowanie lub gradient czegoś. A więc hipoteka to najwyraźniej śmierć w planie ratalnym. Zasadniczym następstwem hipotecznej pułapki jest obowiązek rezygnacji z części dzisiejszych wydatków, ponieważ musisz spłacać swoje zobowiązanie. Gdy twoje wyrzeczenia potrwają dostatecznie długo, wejdziesz w posiadanie nieruchomości. Innymi słowy, obciążenie hipoteką z zasady nastawia wrogo wobec egzystowania teraz. Nawet chwila obecna jest obciążona hipoteką przez wzgląd na jakąś możliwą przyszłość – zagwarantowaną w wymiarze ekonomicznym. Wystarczy przenieść to rozumienie kredytu hipotecznego na pole nadziei, by zdać sobie sprawę, że nadzieja funkcjonuje tak samo.

Szukałem najlepszego sposobu na to, by mogli to odczuć uczestnicy moich zajęć. Pytałem ich: Czy siedzicie teraz pełni nadziei, że siedzicie? Rysująca się na twarzach konsternacja świadczyła o tym, że moje zapytanie uznano za bezsensowne. Na pewnym poziomie taka konkluzja jest słuszna. Ten rodzaj nonsensu stanowi obowiązkowe uświadomienie. Z definicji nadzieja „rozgrywa się” w teraźniejszości, ale tak naprawdę każe z niej zrezygnować na rzecz czegoś, co zawsze znajduje się w przyszłości.

Przez wiele lat pracowałem z ludźmi umierającymi. Ich moralnym obowiązkiem było angażowanie się w projekt nadziei wespół z obłąkanymi kibicami – rodziną i przyjaciółmi. Wszyscy razem: przywołujmy dobre myśli o łąkach zielonych, bo kres egzystencji nie jest pewnikiem. Nadzieja pomaga ukrzyżować zakończenia – to one mają cierpieć i zostawić nas w spokoju. Każdy, kto sądzi, że przesadzam, za krótko nad tą kwestią dumał. Nie był też świadkiem tego, co bycie pełnym nadziei wyrządza ludziom, którzy i tak umrą. Ta straszliwa choroba nie przynosi niczego dobrego, a jej rezultatem jest spotęgowana samotność, bo wyrasta z założenia, iż nadzieja jest afirmacją życia. Kiedy zastanowisz się nad tym przez pięć sekund, uzmysłowisz sobie, że jedyną częścią życia, którą afirmuje nadzieja, jest potencjalne życie bez granic i końca. Czy ktoś mi łaskawie powie, gdzie ono jest? Na Zachodzie ssiemy ten cycek od dawna, czego konsekwencją jest marniejący świat.

Bankructwo nadziei staje się czynnikiem koniecznym, by rozpocząć praktykowanie żalu. Nikt nie jest skazany na to, by na przemian doświadczać wyłącznie pełni nadziei lub beznadziei. Wokół nas trwa handel dwoma wariantami tej samej przypadłości: pełnia nadziei i beznadzieja to różne wersje Coca-Coli na półce hipermarketu. Tym właśnie są i niczego nie zmieniają, bez względu na to, na którą z nich cierpimy. Czym innym jest bycie wolnym od nadziei. Dotknęła cię nadzieja i eksperymentowałeś z beznadzieją. Coś się zdarzyło i straciłeś obie, nie praktykujesz żadnej z nich. Gdy nadzieja i beznadzieja zostaną wyczerpane, będzie mogła pojawić się zdolność do bycia wolnym od nadziei. Nie mówię tu o jakimś wyższym statusie. Po prostu nadzieja nie będzie już potrzebna, by żyć dalej.

W obliczu tego, co nadchodzi – tego, co już się zaczyna – przebudzeni dorośli muszą być w stanie trwać bez nadziei i domagania się gwarancji, że dzięki podejmowanym staraniom wszystko się jakoś ułoży. Jeżeli takiej zdolności nie posiadasz, to znaczy, że wciąż jesteś siedmiolatkiem spodziewającym się nagrody za dobre zachowanie.

Nie mam pojęcia, jaki będzie finał, lecz zamierzam trwać. Niektórzy uznają taką postawę za definicję odwagi. Myślę, że zasługuje ona na bardziej udręczoną charakterystykę.

Samuel Beckett, wielki irlandzki pisarz, nawiązuje do tej kwestii w tytule jednej ze swoich książek: „Nie mogę ciągnąć dalej, będę ciągnął dalej”. Interpretując te słowa pobieżnie odczytamy je tak: nie mogę ciągnąć dalej; pociągnę dalej. Znów mamy do czynienia z pełnią nadziei i beznadzieją. Ale autor mówi coś innego: nie mogę ciągnąć dalej; będę ciągnął dalej. Zastąpię tytuł sformułowaniem i narażę znakomitą literaturę na zdeprecjonowanie: Choć nie jestem do tego zdolny, w burzliwych czasach mam obowiązek ciągnąć dalej. Jeśli zaaprobujesz ten stan rzeczy, wówczas uprzytomnisz sobie, iż niezdolność, by ciągnąć dalej nie uczyni przyszłości bardziej przewidywalną niż ewentualna zdolność. Żadne z nich nie wyklucza tego, co jeszcze może się zdarzyć. Jednak skala trudności, z jakimi się konfrontujesz, oznacza, że niezdolność, by ciągnąć dalej i rezygnacja na własne ryzyko stają się czymś realnym. I nie są one niepowodzeniem, w sensie moralnym lub innym, czy też upadkiem. Są one czymś prawdziwym.

Trzeba odwagi, by wiedzieć, że nadszedł moment, w którym nie możesz ciągnąć dalej. Beckett przypomina, że w naszym życiu przychodzi czas, kiedy ciągniemy dalej, mimo że nie jesteśmy do tego zdolni. Nie musimy wybierać między tymi dwiema rzeczywistościami – towarzyszą nam obie. Początek katastrofy, jaką teraz rozpoznajemy, domaga się zrobienia użytku z obu tych umiejętności. Nie musimy między nimi wybierać i udawać, że po kilkakrotnym obejrzeniu komedii „Choć goni nas czas” wiemy, jak przedostać się na drugą stronę bycia pokonanym. Po drugiej stronie nie ma niczego. Zostałeś pokonany – jesteś pokonanym. Tak długo i kompleksowo rujnowaliśmy to, co podtrzymywało naszą gatunkową egzystencję, że bycie pokonanym już się zaczęło. Sytuacja, która nie podlega negocjacjom. Zastępy polityków mogą zabiegać o twój głos twierdząc, iż znowu uczynią coś wielkim i wspaniałym. Nie ma powrotu do „znowu”. Dorośli o tym wiedzą. W tej wiedzy bezsprzecznie mieszka odwaga. Tyle tylko że pozbawiona jest obietnicy: Będę dyskretnie odważny i wszystko rozwinie się pomyślnie.

Stephen Jenkinson zrewolucjonizował pojmowanie śmierci w Kanadzie i Ameryce Północnej. Jako dyrektor programu badań w jednym z czołowych kanadyjskich szpitali oraz adiunkt na znanej kanadyjskiej uczelni medycznej, prowadził konsultacje na rzecz opieki paliatywnej i hospicjów. Przez wiele lat pracował z osobami umierającymi i ich rodzinami. Dzisiaj prowadzi Orphan Wisdom Schooldom nauczania i uczenia się głębokiego życia i tworzenia kultury zakorzenionej w historii, czerpiącej z mądrości przodków, ludów rdzennych. Stephen ukończył Uniwersytet Harvarda (teologia) i Uniwersytet w Toronto (praca społeczna).

Tłumaczenie: exignorant

Ten wpis został opublikowany w kategorii Poza nadzieją. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.