18 stycznia 2011
Według Sabine Schels, analityka towarowego z Merrilla Lyncha, granicę swojej wytrzymałości globalna gospodarka osiąga, kiedy rozmiar sektora energetycznego wynosi 9%. Biorąc pod uwagę rozmiar aktualny – 7.8% – Schels stwierdza, że granicą wytrzymałości jest $120 za baryłkę ropy:
„Kiedy rozmiar sektora energetycznego globalnej gospodarki osiągał 9% następował poważny kryzys,” powiedziała Sabine Schels. „Tak było w 1980 i 2008 roku. Teraz oscyluje na poziomie 7.8% i jeżeli cena znajdzie się w przedziale $100 – $120 za baryłkę dobijemy do poziomu 9%.”
Dzisiejsza cena, około $92 za baryłkę (ropa w Azji i Afryce kosztuje już $100), zgodnie z tą analizą pozostawia nam 30% poduszkę bezpieczeństwa. Ale jeżeli nadal będzie zbliżać się do tego poziomu, obciążenia i napięcia będą coraz poważniejsze.
Główny Ekonomista IEA (Międzynarodowa Agencja Energetyczna), Faith Birol mówi, że kwestia ta już teraz wygląda alarmująco podobnie do sytuacji z roku 2008:
„Stosunek rachunków poszczególnych krajów za import ropy wobec PKB, kluczowa miara kosztów ponoszonych przez gospodarki ze względu na ceny ropy, znajduje się blisko poziomu kryzysu 2008 roku,” ostrzegł Birol. „Jeżeli cena pozostanie powyżej $90 za baryłkę przez resztę roku, wówczas stosunek ten w Unii Europejskiej będzie wynosił 2.1% – blisko poziomu 2.2%, jaki osiągnął w 2008.”
OPEC więcej nie wyciśnie
Kraje członkowskie OPECU nie widzą powodu by organizować spotkanie kryzysowe, nawet jeżeli ceny wzrosną do $110 – $120 za baryłkę. Zakomunikował to na spotkaniu z reporterami Minister Ropy Naftowej Iranu, Masoud Mir-Kazemi.
„Nie widzę w najbliższym czasie potrzeby zwołania takiego spotkania,” powiedział w Teheranie. Organizacja Krajów Eksportujących Ropę Naftową planuje swoje kolejne, regularny zjazd na czerwiec.
Niektórzy komentatorzy (najwyraźniej cierpiący na zaniki pamięci) tłumaczą, iż „kartel daje nam znać, iż nie zrobi nic, chyba że cena odnotuje jeszcze bardziej drastyczny skok i nie będzie spadać… A nie zrobi nic, bo nie chce, żeby płacono mu zdewaluowanymi walutami za surowiec, który posiada faktyczną wartość…”
Ile razy notorycznie kłamiący OPEC musi pogrywać w taki sam sposób, by autorzy podobnych komentarzy rozpoznali blef? OPEC nie siedzi sobie z założonymi rączętami, ponieważ nie chce ich kalać budzącymi odrazę, zdewaluowanymi dolarami. W krótkim terminie, jeżeli zechcą, mogą tak jak każdy spokojnie zastosować wobec dolara hedging, a na dłuższą metę zainwestować nadwyżki w swoje państwowe fundusze majątkowe korzystając z dowolnych instrumentów finansowych. Powód tego pozornie niefrasobliwego podejścia do sprawy jest znacznie prostszy: już teraz pompują na poziomie zbliżającym się do maksymalnej zdolności produkcyjnej (zniszczona, bądź zdezelowana infrastruktura zipie z trudem). Irak prawdopodobnie będzie w stanie kiedyś zwiększyć produkcję (co w skali globalnej tendencji spadkowej niewiele zmieni), o ile zdoła uniknąć wojny domowej, natomiast Arabia Saudyjska twierdzi, że pracuje nad planem zwiększenia swojej zdolności produkcyjnej (dobry pomysł: król Arabii Abdullah ogłosił kilka miesięcy temu, że zaprzestaje eksploracji ropy, ponieważ jak to określił, „myśli o przyszłych pokoleniach.” Wzruszające… Nie mógł zakomunikować coraz bardziej niespokojnemu narodowi kupionemu obietnicą naftowego El Dorado, że więcej ropy już nie znajdą. Nie bez przyczyny Arabia podpisała właśnie energetyczny kontrakt, który ma ograniczyć, to nie żart, krajową konsumpcję paliw kopalnych…). Termin jaki sobie wyznaczyli to bodajże 2014. A teraz? Dostaniesz tyle, ile widzisz – więcej nie zobaczysz. Jedynym rezultatem spotkania OPEC-u byłoby sformułowanie kolejnej wymęczonej wymówki o tym dlaczego OPEC nie zwiększa swoich produkcyjnych limitów; wymówki, która zazwyczaj w komiczny lub żałosny sposób pozwala uniknąć stwierdzenia tego, co jest oczywiste: dodatkowej ropy do wypompowania nie ma, zatem limity pozostaną tam, gdzie są, bez względu na to, czego sobie życzy klientela.
Opracował: exignorant