Mark Boyle pochodzi z Irlandii. Mieszka obecnie na angielskiej prowincji. Jest dyplomowanym ekonomistą i założycielem światowego ruchu ‘freeconomy’, którego członkowie w sile 15.000 spotykają się na stronie justfortheloveofit.org. Pod koniec 2008 roku Mark rozpoczął, jak to określił, społeczny eksperyment. Przez rok postanowił żyć bez pieniędzy. Dzisiaj wie, że nie porzuci już egzystencji, którą zyskał po rozstaniu z panującym systemem gospodarczym. Swoje doświadczenia opisał w książce “The Moneyless Man: A Year of Freeconomic Living”, która właśnie trafiła na księgarskie półki w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Całkowity dochód ze sprzedaży pozwoli Mark’owi na zakupienie ziemi – pierwsza transakcja od dwóch lat – z myślą o tworzącej się wokół jego inicjatywy społeczności ludzi, którzy pragną odciąć się od społeczeństwa konsumpcyjnego.
Opinie na temat „The Moneyless Man: A Year of Freeconomic living”:
“Prowokująca do refleksji, inspirująca, otwierająca oczy lektura. Mark pisze prosto z serca z rozbrajającą szczerością i humorem. Fascynujące.” Brigit Strawbridge
“Intrygująca. Formułuje kilka bardzo istotnych argumentów. Sugestywne spojrzenie w przyszłość.” Bill McKibben
“Historia podróży jaką odbył jeden człowiek, by poprzez odwrócenie się od zazwyczaj niekwestionowanych nawyków codziennego gospodarczego życia, wytłumić ‘eksplozję konsumpcji’. Mark Boyle pisze w sposób ujmujący, niczym skaut, który wybiegł przed tłum i przesyła raporty z lepszego świata, gdzie żyjemy w równowadze z innymi, podtrzymującą nas planetą i sobą.” Andrew Simms
„Lektura sprawozdania Marka Boyle’a z przebiegu odważnego, rocznego eksperymentu pomaga złamać zaklęcie pieniędzy, pod wpływem którego pozostaje nasze życie. Przypomina nam, że prosta egzystencja może przynieść zadowolenie. Nawet jeżeli chciałbyś utrzymać się za mniejsze pieniądze, niekoniecznie rezygnując z nich całkowicie, książkę po brzegi wypełniają praktyczne rady gwarantujące spokojne przetrwanie.” Theo Simon
Oto początkowe rozdziały książki w niepoddanym profesjonalnej korekcie tłumaczeniu własnym. Miłej lektury!
„CZŁOWIEK BEZ GROSZA: ROK WOLNO-EKONOMICZNEGO ŻYCIA”
Autor: Mark Boyle
PODZIĘKOWANIA
Na okładce widnieje moje nazwisko, co sugeruje, że te słowa są moje. Ale to połowa prawdy. Nie uzurpuję sobie żadnej własności. Jak mógłbym? Są one jedynie akumulacją wszystkiego, co je poprzedziło – ludzi, których poznałem; książek, które przeczytałem; piosenek, z którymi dorastałem; rzek, w których pływałem; dziewczyn, które całowałem; filmów, które obejrzałem; tradycji, które poznałem; filozofów, których studiowałem; błędów, które popełniłem; przemocy, którą widziałem i miłości, której doświadczyłem.
Jest kilkoro naprawdę bliskich mi ludzi, którym chciałbym wyrazić swą wdzięczność (uwaga – jeżeli nie zostaniesz wymieniony nie oznacza to, że cię nie kocham). Moim staruszkom Marian i Josie, za ofiarowanie wszystkiego, co tylko mogli oraz ich nieustające wsparcie. Ludziom jak Chris i Susie Adams (i malutki Oak), Dawn, Markus i Olivia (i wielu innych), którzy pomagają mi zmierzać tą ścieżką i którzy byli przy mnie, kiedy na nią wszedłem, kiedy się na niej potykałem i którzy niezmiennie pomagają mi dzisiaj. Mari, za twoją miłość i nierozerwalną więź, która nas łączy.
PROLOG
Przeddzień rozstania z zakupami, 28 listopada 2008
Trudno o lepsze czasowe zgranie. Pięć po szóstej, wieczór mojego ostatniego dnia w królestwie pieniądza i z mojej perspektywy sklepy nieodwołalnie zamknęły swoje podwoje na okrągły rok. Był to nieoczekiwanie długi dzień; media wywęszyły mój plan życia bez pieniędzy i zamiast czynić ostatnie przygotowania do mojego rychłego społecznego eksperymentu i – co jeszcze ważniejsze – skosztować po raz ostatni dużego jasnego w lokalnym pubie, trafiłem na antenę udzielając wywiadu za wywiadem. Brzmienie mojego głosu artykułującego w kółko te same odpowiedzi wywołało lekkie nudności.
Pedałując do domu z ostatniego wywiadu w BBC, na drodze na skróty przez szczególnie zawianą, skąpaną w świetle neonów i usłaną kawałkami potłuczonego szkła dzielnicę Brystolu, czuję, że mój tył chybocze. Nic poważnego, tylko przebita dętka, lecz jest to symboliczny przykład wyzwań, z którymi będę się mierzył codziennie przez następnych dwanaście miesięcy. Znajduję się 30 kilometrów od swojej kempingowej przyczepy, gdzie bezmyślnie zostawiłem zestaw narzędzi, ale mogę wstąpić do domu swojej dziewczyny, by załatać dętkę. Martwię się jedynie o to, że będę zmuszony ciągnąć mój z lekka zdezelowany rower, z dwiema ciężkimi torbami z tyłu, przez ponad pięć kilometrów. Zważywszy, że jest już o pięć minut za późno na zakup nowego koła, naprawdę miło byłoby nie scentrować tego, które mi pozostało.
Będąc już w drodze, przywołuję swego kumpla, Fergusa Drennana. Cieszy się sławą znakomitego szperacza-wagabundy, ale niestety mechanikiem rowerowym jest fatalnym. Tym niemniej okazuje nieokiełznany entuzjazm i tego właśnie potrzebuję. Presja czasu wymieszana z lękiem przed rozpoczynającym się rokiem zaczyna dawać się we znaki. W końcu docieramy do domu Claire, machinalnie zaczynam odkręcać coś, co uważam za koło, a Fergus opisuje jak mogę zrobić papier i tusz z grzybów. Wykończony, ale zaintrygowany jego rozprawianiem, staję się coraz bardziej sfrustrowany trudnością jaką sprawia mi zdjęcie koła. Dokładnie w momencie, kiedy czuję, że muszę przyjąć jakieś pożywienie, bo w przeciwnym razie zaniemogę, albo w przełyk Fergusa wprowadzę muchomora, rozlega się brzdęk! i coś najwyraźniej istotnego sprężynuje w poprzek pokoju. Zamiast obluzować koło, wyczerpany „uwolniłem” tylną przerzutkę. Nie jest to dobra wiadomość. Za wyjątkiem mojego ciała ten rower będzie niewątpliwie najważniejszym posiadanym przedmiotem podczas eksperymentu. W zasadzie nie jest zwyczajnie „ważny” – jest absolutnie niezbędny. Od każdego z wielu moich potencjalnych źródeł pożywienia i opału dzieli mnie w obie strony, piechotą, 60 kilometrów, do większości swoich przyjaciół mam 30 kilometrów; bez roweru dojazd na spotkania byłby niemożliwy i za cholerę nie mógłbym mieć nadziei na możliwość poszukiwania skrawków i drobiazgów, których będę nieuchronnie potrzebował przez okrągły rok.
Znam się trochę na rowerach, ale coś tak złożonego jak przerzutka jest zagadnieniem, które mnie przerasta. W swojej poprzedniej, pieniężnej egzystencji, gdy w rowerze psuło się coś ważnego, zabierałem go do sklepu / salonu serwisowego, kupowałem nowe części i płaciłem sympatycznemu sprzedawcy za naprawę. Opcja ta nie wchodziła już w rachubę. Spędziłem cały dzień rozmawiając z reporterami o tym jak przygotowywałem się przez sześć miesięcy, by z powodzeniem przeżyć rok bez pieniędzy, a tymczasem, na cztery godziny przed oficjalnym startem, leżałem skrajnie wyczerpany, mentalnie i fizycznie, obok świeżo uszkodzonego roweru, który był sercem moich planów. Biorąc pod uwagę fakt, że miałem też nazajutrz ugotować darmowy posiłek z trzech dań dla 150 osób, przygotowany z dziko rosnących i pozyskanych na mieście składników, których jeszcze nie zdążyłem zebrać, zacząłem odczuwać napięcie.
Nie tylko rower mnie martwił. Był to jeden mały przykład z tysiąca problemów, z którymi stykałem się w trakcie każdego normalnego roku. Różnica sprowadzała się do tego, że w przeszłości mogłem w swoje problemy rzucić pieniędzmi – kiedykolwiek i gdziekolwiek się pojawiały. Dotarło do mnie w jak niepewnym znalazłem się położeniu, miałem właśnie wkroczyć w świat, którego właściwie nie doświadczyłem. Po raz pierwszy poczułem się bezbronny. Najprostsze zadania, czynności, które do chwili obecnej traktowałem jako oczywiste i łatwe, staną się niezwykle trudne, niemożliwe nawet. Czy eksperyment ten od początku skazany był na klęskę? Zdecydowałem, że nie będę o tym rozmyślał: nie było odwrotu i poza tym miliony ludzi słyszały jak o tym mówię, co znacznie dołożyło się do odczuwanej presji.
Zatem kiedy tak leżałem, utytłany smarem, pełen niepewności, wyczerpany, zestresowany, ze wzrokiem wbitym w sufit, wiele myśli kłębiło mi się w głowie. Jak do tego doszło, że zdołałem znaleźć się w tym miejscu i po jaką cholerę ostatecznie podjąłem się tej niemożliwej misji w tak otwarcie publiczny sposób?
Dlaczego bez grosza?
Pieniądze są trochę jak miłość. Spędzamy całe życie uganiając za nimi, a mimo to niewielu z nas rozumie czym właściwie są. Swój byt zainaugurowały, pod wieloma względami, jako fantastyczna idea.
Dawno temu ludzie stosowali barter zamiast pieniędzy, aby zaopiekował się wieloma ich transakcjami. W dzień targowy krążyli z tym, co akurat wyprodukowali; piekarze zabierali swój chleb, garncarze swoje wyroby ceramiczne, piwowarzy toczyli beczki piwa, a cieśle przynosili drewniane łyżki i krzesła. Negocjowali oni z innymi w nadziei, że będą mieć dla nich coś wartościowego. Był to naprawdę wspaniały sposób, by ludzie się spotykali, ale nie był on tak skuteczny i wydajny, jakim mógłby być.
Jeżeli pan Piekarz chciał trochę piwa, udawał się do pana Piwowara. Uciąwszy pogawędkę o potomstwie pan Piekarz oferował chleb w zamian za odrobinę pysznego napoju pana Piwowara. Najczęściej było to zupełnie zadawalające i obie strony osiągały radosną zgodę. Lecz – i tutaj zaczynał się problem – od czasu do czasu pani Piwowar nie chciała chleba lub uważała, że jej sąsiad nie oferował dostatecznie dużo w zamian za piwo. Niestety pan Piekarz nie miał niczego więcej do zaproponowania. Problem ten określa się jako „przypadek potrzeb komplementarnych”: każda osoba w transakcji musi mieć coś, czego chce osoba druga. Możliwe, że pani Piwowar odkryła, że jej małżonek nie toleruje glutenu i pan Piekarz dokładał się do zespołu nadwrażliwości jelita grubego jej brzydszej połowy. Albo miast chleba w istocie pragnęła pozyskać nową łyżkę od pani Cieśli i trochę świeżych płodów rolnych od pani Farmer. To wszystko silnie konfundowało panią Piwowar.
Pewnego dnia rogatki tej małej mieściny przekroczył mężczyzna w szykownym cylindrze i skrojonym na miarę prążkowanym garniturze. Ludzie nie widzieli go tu wcześniej. Ten nowy jegomość – przedstawił się jako pan Bank – odwiedził rynek i śmiał się serdecznie obserwując krzątaninę i wrzawę, podczas której każdy kręcił się chaotycznie usiłując zdobyć to, czego potrzebował na cały tydzień. Widząc panią Farmer bez powodzenia próbującą wymienić swoje warzywa na owoce, pan Bank poprosił ją na stronę i powiedział, by tego wieczora zebrała wszystkich mieszkańców w Ratuszu Miejskim, ponieważ znany mu jest sposób, który może ułatwić im życie.
Wieczorem przyszła cała społeczność, podekscytowana i zaintrygowana, pragnąca dowiedzieć się wreszcie cóż takiego ma do powiedzenia ów charyzmatyczny nieznajomy w cylindrze i pięknym garniturze. Pan Bank pokazał im dziesięć tysięcy muszelek porcelanki – każda oznaczona jego własnym podpisem – i przekazał sto muszelek każdemu z setki mieszkańców. Powiedział im, że zamiast nosić ze sobą nieporęczne baryłki piwa, bochny, garnce i stołki, ludzie mogą używać tych muszelek do handlu swoimi dobrami. Każdy z nich musiał jedynie zdecydować, ile muszelek warte są ich wyroby i plony oraz użyć tych małych przedmiotów do wymiany. „To ma wielki sens,” odpowiedzieli ludzie, „nasze problemy zostały rozwiązane.”
Pan Bank rzekł, iż powróci po upływie roku, a kiedy to nastąpi chce, aby każdy przyniósł mu po sto dziesięć muszelek. Dodatkowa dziesiątka, powiedział, będzie dowodem ich uznania za to, jak wiele czasu im zaoszczędził i jak bardzo ułatwił im życie. „Brzmi to względnie uczciwie, ale skąd wezmą się dodatkowe muszelki?” powiedziała nader bystra pani Kucharz schodząc z podestu. Wiedziała, że nie możliwym jest, aby wszyscy miejscowi byli w stanie oddać doliczone muszelki. „Proszę się nie martwić, ostatecznie coś państwo obmyślą,” powiedział pan Bank kierując swe kroki do następnego miasta.
Tak oto prosta alegoria ilustruje, jak pojawiły się pieniądze. Aktualny efekt ich ewolucji jest bardzo oddalony od skromnych początków. System finansowy stał się tak skomplikowany, że prawie opiera się wyjaśnieniom. Pieniądze nie są tylko banknotami i monetami, które nosimy w kieszeniach; numery z naszych bankowych kont to dopiero początek. Istnieją kontrakty terminowe i derywaty, rządowe, korporacyjne i komunalne obligacje, rezerwy banku centralnego i papiery wartościowe zabezpieczone hipoteką, które spowodowały ogólnoświatowe załamanie instytucji finansowych podczas kryzysu kredytowego 2008 roku. Znajduje się tak wiele instrumentów, wskaźników i rynków, że nawet światowej klasy eksperci nie są w stanie w pełni zrozumieć ich wzajemnej interakcji.
Pieniądze nie pracują już dla nas. My pracujemy dla nich. Pieniądze opanowały świat. Jako społeczeństwo adorujemy i szanujemy coś, co nie posiada żadnej faktycznej wartości, kosztem wszystkiego innego. Co więcej, całe nasze pojęcie pieniędzy zbudowane jest na systemie, który promuje nierówność, środowiskowe zniszczenie i brak szacunku wobec człowieczeństwa.
Stopnie separacji
Przed rokiem 2007 byłem zaangażowany w działalność handlową przez blisko dziesięć lat. Studiowałem biznes i ekonomię w Irlandii przez cztery lata, po czym przez kolejnych sześć zarządzałem przedsiębiorstwami związanymi z żywnością organiczną w Wielkiej Brytanii. Do branży żywności organicznej dostałem się po przeczytaniu książki na temat Mahatmy Ghandi’ego podczas ostatniego semestru mojego dyplomu. Sposób w jaki człowiek ten przeżył swoje życie przekonał mnie, żeby podjąć próbę przekucia wszelkiej pozyskanej wiedzy i umiejętności w pozytywną, społecznie użyteczną inicjatywę, zamiast wkroczenia w korporacyjny świat, by zarobić tyle, ile będę w stanie, w możliwie krótkim czasie – co zakładał mój pierwotny plan. Jedna z sentencji Gandhi’ego, która poruszyła we mnie czułą stronę, brzmiała, „bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”, bez względu na to, czy jesteś „jednoosobową mniejszością, czy wielomilionową większością”. Problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, czym miała być ta zmiana. Żywność organiczna zdawała się być (i nadal pod wieloma względami pozostaje) etycznym przemysłem, dlatego wyglądała na dobry punkt wyjścia.
Po sześciu latach głębokiego zaangażowania w przemysł zdrowej żywności, zacząłem postrzegać go raczej jako doskonałą kładkę prowadzącą ku egzystencji bardziej przyjaznej dla środowiska, niż jako Świętego Graala ekorozwoju, za jakiego go niegdyś uważałem. Naznaczony był wieloma problemami powszechnymi w konwencjonalnym przemyśle żywnościowym: żywność transportowana drogą lotniczą z drugiego krańca świata, produkty pakowane w zbyt wiele warstw plastiku, wielkie korporacje wykupujące mniejsze firmy. Z uczuciem zawodu zacząłem poszukiwać innych sposobów, by włączyć się do pęczniejącego światowego ruchu ludzi zaniepokojonych kwestiami takimi, jak zmiany klimatyczne i wyczerpanie zasobów; chciałem jakoś im zaradzić.
Pewnego wieczoru, gawędząc z moją dobrą przyjaciółką Dawn, dyskutowaliśmy niektóre z głównych problemów współczesnego świata: fabryki niewolniczej pracy, destrukcję środowiska naturalnego, przemysłowe farmy, wojny o surowce itd. Zastanawialiśmy się, zwalczaniu którego z nich powinniśmy poświęcić nasze życie. Nie żebyśmy zaraz mieli poczucie, iż możemy dokonać radykalnych zmian: byliśmy tylko dwiema małymi rybkami w straszliwie zanieczyszczonym oceanie. Właśnie tamtego wieczoru zdałem sobie sprawę, że te symptomy globalnej przypadłości nie są tak ze sobą nie powiązane, jak mi się to poprzednio wydawało i że łączy je wspólna nić głównej przyczyny: nasza separacja od tego, co konsumujemy. Gdybyśmy wszyscy musieli hodować własną żywność, nie marnowalibyśmy jej trzeciej części (jak to ma aktualnie miejsce w Wielkiej Brytanii). Gdybyśmy musieli wykonać własne stoły i krzesła, nie wyrzucalibyśmy ich w chwili zmiany dekoracji wnętrza. Gdybyśmy widzieli wyraz twarzy dziecka tnącego pod nadzorem uzbrojonego żołnierza materiał na kreację, której zakup w ekskluzywnym salonie mody właśnie kontemplujemy, najprawdopodobniej byśmy zrezygnowali z zakupu. Gdybyśmy widzieli warunki, w jakich zarzynana jest świnia, stracilibyśmy apetyt na kanapkę z bekonem. Gdybyśmy musieli sami czyścić naszą pitną wodę, za cholerę nie wypróżnialibyśmy się do niej.
Ludzie zasadniczo nie są istotami destrukcyjnymi: znam bardzo niewiele osób, które pragną spowodować cierpienie. Jednakże większość z nas nie ma najmniejszego pojęcia, że nasze codzienne nawyki związane z kupowaniem są tak bardzo niszczycielskie. Kłopot w tym, że większość z nas nigdy nie zobaczy tych koszmarnych procesów, nie pozna ludzi produkujących nasze towary i tym bardziej sama ich nie wytworzy. Oglądamy strzępy materiału dowodowego w mediach lub sieci, ale odnoszą one minimalny skutek; ich siła oddziaływania jest poważnie zredukowana przez emocjonalne filtry światłowodowego kabla.
Kiedy doszedłem do tej konkluzji, chciałem dowiedzieć się, co umożliwiło tę naszą ekstremalną separację od tego, co konsumujemy. Odpowiedź na to pytanie w rezultacie okazała się być dość prosta. W chwili, gdy pojawiło się narzędzie o nazwie „pieniądze”, wszystko uległo zmianie. Kiedy powstawało, jawiło się jako wspaniały pomysł i 99.9 % populacji świata wciąż tak uważa. Problemem jest to, czym pieniądze się stały i co pozwalają nam robić. Pozwalają nam trwać w całkowitym oddzieleniu od tego, co konsumujemy i od ludzi, którzy wytwarzają używane przez nas produkty. Od „wzejścia” pieniędzy stopnie separacji pomiędzy konsumentem i tym, co konsumuje wzrosły niepomiernie i poprzez złożoność dzisiejszych systemów finansowych są większe niż kiedykolwiek. Kampanie marketingowe są specjalnie zaprojektowane, by ukryć przed nami tę rzeczywistość; podparte miliardami dolarów są w tym bardzo skuteczne.
Pieniądze jako dług
W naszym współczesnym systemie finansowym większość pieniędzy tworzonych jest przez prywatne banki jako dług. Wyobraźcie sobie, że istnieje tylko jeden bank. Pan Kowalski, który dotychczas trzymał swoje pieniądze pod łóżkiem, decyduje się na złożenie swoich oszczędności, 100 muszelek, w depozycie w tymże banku. Naturalnie bank chce zarobić, tak więc podejmuje decyzję o pożyczeniu pewnej części muszelek pana Kowalskiego, powiedzmy 90, pozostawiając dziesięć w swoim skarbcu na wypadek pojawienia się pana Kowalskiego z intencją wycofania małej kwoty. Inny jegomość, pan Nowak, potrzebuje pożyczki. Udaje się do banku i z rozkoszą inkasuje 90 muszelek pana Kowalskiego, które ostatecznie będzie zmuszony spłacić z procentem. Pan Nowak bierze muszelki i postanawia wydać je na chleb zakupiony u pani Piekarz. U schyłku dnia pani Piekarz zabiera nowo pozyskane 90 muszelek do banku. Czy widzicie co zaszło? Na początku pan Kowalski złożył w banku depozyt w kwocie 100 muszelek. Teraz poza 100 muszelkami pana Kowalskiego bank dysponuje 90 muszelkami pani Piekarz. Sto muszelek zmieniło się w 190. Stworzone zostały pieniądze. Co więcej bank może teraz pożyczyć część depozytu pani Piekarz! Proces może rozpocząć się na nowo.
Oczywiście fizyczna liczba muszelek nie uległa zmianie. Gdyby zarówno pan Kowalski, jak i pan Nowak chcieli odzyskać muszelki w tym samym czasie, bank byłby w kropce. Jednakże zdarza się to sporadycznie, a gdyby już do tego doszło bank użyłby muszelek z innych depozytów. Problemy zaczynają się wówczas, kiedy bank wypożycza 90% muszelek wszystkich deponentów. Rezultat jest taki, że ze spośród wszystkich muszelek wszystkich bankowych kont tego fikcyjnego świata istnieje tylko 10%! Gdyby tak wszyscy deponenci zechcieli więcej niż 10% całkowitej liczby muszelek w tym samym czasie bank by upadł (tzw. panika bankowa) i ludzie zdaliby sobie sprawę, że bank tworzył wyimaginowane pieniądze.
System ten może wydawać się niedorzeczny, ale właśnie tak się obecnie dzieje każdego dnia, w każdej minucie, na całym globie. Zamiast jednego banku są tysiące. Zamiast muszelek mamy miriady walut świata. Lecz zasada pozostaje ta sama: większość pieniędzy tworzonych jest przez bankowy proceder pożyczania. Nasz najcenniejszy towar nie przedstawia sobą żadnej wartości, a liczby na waszym bankowym koncie są najczęściej długiem należącym do kogoś innego, który sam został sfinansowany pośrednio przez dług innej osoby i tak dalej. Fikcyjne nie są też tzw. paniki bankowe. Ostatnie kryzysy instytucji bankowych, od Northern Rock w Wielkiej Brytanii po Fannie Mae w Stanach Zjednoczonych, ukazują inherentną niestabilność, która pochodzi z opierania naszego systemu finansowego na wyimaginowanym bogactwie. Ta struktura wzniesiona jest na fundamencie pozoru i jak unaoczniły to bailouty przeprowadzone w 2009 roku na całym świecie, podatnicy nieuchronnie muszą wyasygnować miliardy, by utrzymać ten pozór przy życiu, kiedy system ulega implozji.
Nie współpraca, tylko konkurencja wymuszająca dług
W obecnym systemie finansowym jeżeli depozyty pozostają w bankach, te ostatnie nie korzystają z procentu i dlatego nie zarabiają pieniędzy. W związku z tym banki mają wielką motywację, by koniecznie znaleźć pożyczkobiorców. Stosując agresywną reklamę, oferując sztucznie zaniżone stopy oprocentowania lub nakłaniając do nieokiełznanego konsumpcjonizmu, banki łączy interes pożyczenia prawie wszystkich swoich depozytów. Tworzy to kredyt, który moim zdaniem odpowiada w dużym stopniu za środowiskową destrukcję naszej planety, jako że pozwala nam żyć ponad stan. Za każdym razem, kiedy bank wydaje człowiekowi notę kredytową, Ziemia i jej przyszłe pokolenia otrzymują odpowiadającą jej notę debetową.
Wygląda na to, że nie możemy się nasycić. Według raportu Credit Action opublikowanego w 2010 roku, w Wielkiej Brytanii znajduje się aktualnie w użyciu 70 milionów kart kredytowych; Wielka Brytania ma więcej tych „elastycznych przyjaciół” niż ludzi. Przeciętny dług gospodarstwa domowego (z wyłączeniem hipoteki) przekracza 18 tysięcy funtów, sytuację pogarsza fakt, że w chwili, kiedy piszę te słowa, narodowe zadłużenie Wielkiej Brytanii rośnie w każdej sekundzie o 4.385 funtów. Czas spłaty, zarówno w sensie gospodarczym, jak i ekologicznym, nieuchronnie nadejdzie. Podczas gdy całe to tworzenie pieniędzy jest wspaniałe dla gospodarki, nie jest już tak korzystne dla ludzi, którym gospodarka w swym pierwotnym założeniu miała służyć. Codziennie organizacja charytatywna Citizen’s Advice w Wielkiej Brytanii pomaga ponad 9.300 osobom, które potrzebują profesjonalnej pomocy, by uporać się z zadłużeniem; co cztery minuty jedna osoba ogłasza bankructwo lub niewypłacalność, a co jedenaście i pół minuty przejmowany jest dom.
Ostatecznie proces tworzenia pieniędzy niezawodnie oznacza, że bogatsi się bogacą, a biedni biednieją. Banki pożyczają pieniądze, których według jakiejkolwiek obiektywnej miary nigdy nie posiadały i na każdym etapie gromadzą procent zachowując prawo do zajęcia środków trwałych, jeżeli pożyczki nie są spłacane. Czy może dziwić, że na świecie istnieje tak ogromna nierówność?
Powróćmy do naszego miasteczka. W przeszłości, chociażby w porze plonów, powszechną pośród ludzi była praktyka, by sobie pomagać na nieformalnej, nie wymagającej wymiany zasadzie i żyjący tam ludzie współpracowali wtedy więcej niż obecnie. Współpraca ta dawała im podstawowe poczucie bezpieczeństwa; rzeczywiście, kultura współpracy wciąż istnieje w tych częściach świata, gdzie pieniądze uważa się za mniej istotne. Jednakże pogoń za pieniędzmi i ludzkie, niezaspokojone pragnienie ich posiadania przynęciło nas do konkurowania ze sobą, aby pozyskać jeszcze więcej. W naszym miasteczku konkurencja zastąpiła współpracę, która kiedyś była powszechna. Nikt już za darmo nie pomagał swoim sąsiadom w zbiorach. Ten nowy duch konkurencji był częściowo odpowiedzialny za wiele problemów miasteczka, począwszy od uczucia izolacji, aż po wzrost liczby samobójstw, przypadków choroby psychicznej i zachowań antyspołecznych. Przyczynił się także do problemów środowiskowych, takich jak wyczerpanie surowców i chaos klimatyczny, które idą ramię w ramię z bezwzględnym gospodarczym wzrostem.
Pieniądze zastępują lokalną społeczność jako gwarant bezpieczeństwa
Dla większości z nas pieniądze reprezentują zabezpieczenie. O ile będziemy mieć w banku pieniądze, zapewnimy sobie bezpieczeństwo. Jest to ryzykowna postawa, o czym poświadczyć mogą kraje takie jak Argentyna i Indonezja, które doznały ostatnio hiperinflacji. Dobiegł końca okres bumu, jaki stał się udziałem świata na początku XXI wieku – bańka napompowana przez działających pod presją bankowych kierowników została przekłuta. Wielu polityków, ekonomistów i analityków wciąż nie ma pewności, czy cierń sprawczy był tylko jeden.
Podczas gdy nie mam wątpliwości, że przebrniemy przez aktualne turbulencje i może nawet przez kolejne – przyszłe gospodarcze kryzysy nie poddadzą się tak łatwo manewrowaniu i stymulacja poprawy będzie trudniejsza, bowiem wyzwania te zderzą się z problemami rzeczywistego świata. Przemysł bankowy jest immanentnie niestabilny i dwa filary naszej gospodarki, przemysł ubezpieczeniowy i naftowy, ostatecznie otrzymają potężny cios ze strony dwóch monstrualnych, ewoluujących problemów: zmiany klimatycznej i „Peak oil”.
Zmiana klimatyczna
Bez względu na to jaki reprezentujemy pogląd wyjaśniający dlaczego klimat się zmienia, pozostaje to niezaprzeczalnym faktem. Pewnikiem jest także i to, że za szkody, jakie wywoła, ktoś zapłaci niewyobrażalną sumę pieniędzy. W 2006 roku, Rolf Tolle, kierownik wyższego szczebla londyńskiego Lloyds’a, ostrzegł, że firmy ubezpieczeniowe mogą zginąć, jeżeli nie potraktują poważnie zagrożeń, jakie ich interesom stwarza zmiana klimatu. Ostatecznie istnieją dwa scenariusze: albo firmy ubezpieczeniowe będą nadal ubezpieczać od „aktów Boga” (a ściślej mówiąc od „aktów człowieka”) i drastycznie podwyższą nasze składki, aby chronić siebie – wciąż narażając się na „wymarcie”; lub przestaną ubezpieczać i to ludzie, których domy i dobytek zostaną zniszczone, zapłacą rachunek rujnując tym samym lokalną gospodarkę i wywołując serię humanitarnych kryzysów.
Peak oil – szczyt wydobycia konwencjonalnej, taniej ropy
„Peak oil” – bardzo obszerny temat – sprowadza się do jednego prostego faktu: nasza cała cywilizacja opiera się na ropie. Jeżeli mi nie wierzycie, rozejrzyjcie się dookoła w miejscu, w którym teraz się znajdujecie i spróbujcie odszukać jedną rzecz nie wykonaną z ropy (przypominam, że wszystkie plastiki bazują na ropie) lub nie transportowaną przy jej użyciu. Ropa jest skończonym zasobem: o tym kiedy się wyczerpie – można dyskutować, ale o fakcie, że to nastąpi – nie. Co więcej, nawet zanim szyby zostaną osuszone spekulacje tak wywindują ceny, że ropa będzie nieosiągalna dla coraz liczniejszej rzeszy ludzi. Według Roba Hopkinsa, założyciela the Transition Network, zużywamy cztery baryłki ropy na każdą baryłkę, którą odkrywamy, co oznacza, że wartko zmierzamy w stronę realizacji tego scenariusza. Aby zaakcentować jak krytyczną dla naszej egzystencji jest ropa, Hopkins dodaje, że nafta, którą dzisiaj zużywamy, jest ekwiwalentem posiadania 22 miliardów ciężko pracujących niewolników – na każdą osobę na planecie przypada ponad trzech. Ropa jest jedynym powodem, dzięki któremu my na Zachodzie możemy wieść takie życie, jakie wiedziemy; życie nie do utrzymania w każdym sensie.
Kolejne rozdziały – wkrótce
Tłumaczenie: exignorant
Pingback: Jak dziala wspolczesny system bankowy | notatki na mankietach